Akame ga Kill #4 - Takahiro, Tetsuya Tashiro

MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ


Pamiętam jak całkiem niedawno temu zaczynałem przygodę z tą mangą i jak pełen byłem wtedy wątpliwości. Kolejny shōnen w realiach science fantasy, choć akurat gatunek bardzo lubię i darzę wielkim sentymentem, nieszczególnie mnie pociągał. Ale wystarczyło parę stron bym dał się wciągnąć w ten świat i miał ochotę na więcej. A z każdym kolejnym tomem bawię się już tylko coraz lepiej. Co ma do zaoferowania czwarty? Na czytelników czeka w nim jeszcze więcej walk, niebezpieczeństw, śmierci i przemocy, na scenie pojawią się nowi bohaterowie, ale nie tylko oni, bo oto pomiędzy nimi zaczyna rodzić się… miłość.


Po ostatnich walkach, po obu stronach barykady nie brakuje poległych. Night Raid stracili jednego ze swoich najlepszych wojowników, a Tatsumi, który przejął jego teigu jest zmuszony do intensywniejszego treningu by je opanować. Przy okazji do zdrowia powraca także Mine, ale niestety, oddział jest zbyt mało liczny, by móc dobrze funkcjonować, dlatego też szefowa wybiera się po nowych członków, a pod jej nieobecność wszystkim zarządzać ma Akame.

Tymczasem Esdeath po stracie trzech władających teigu zbiera nowy oddział do walki z Night Raid. Jej ekipa składa się co prawda z osób pochodzących z nizin społecznych, ale za to utalentowanych. Ich minusem, a może plusem jest fakt, że każdy z nich jest dziwaczny. Co to oznacza? O tym już wkrótce przekonają się Tatsumi i jego towarzysze, ale zanim to nastąpi chłopak bierze udział w turnieju sztuk walki. Turnieju zorganizowanego przez… Esdeath!


„Akame Ga Kill” to manga, którą czyta się szybko. Szybko, przyjemnie, z napięciem i ochotą na więcej. Niby to wszystko już było, bo i świat wyglądający jak z przeszłości, ale pełen współczesnych rzeczy mieliśmy choćby w „Naruto”, do którego ta seria jest najbardziej podobna, i rzeczywistość pełna wrogów z którymi trzeba toczyć nieustającą wojnę, i turniej walk także (ach, któż nie pamięta „Dragon Ball”), a jednak czyta się naprawdę znakomicie.


Cóż, po części to zasługa tego, że ten schemat zawsze się sprawdza. Młody bohater, który rośnie w siłę by zdobyć sławę jest w końcu postacią, z jaką nastoletni odbiorcy chętnie się utożsamiają. Akcja, walki i szczypta łagodnej erotyki to także elementy leżące w sferze zainteresowań docelowego czytelnika. „Akame” wszystko to wykorzystuje w naprawdę dobry sposób, oferując solidną porcję udanej rozrywki. Rozrywki podanej z humorem, ale i brutalnością. Nie brak tu krwawych scen, ciętych na kawałki ludzi i śmierci. Nie jest to może jakoś szczególnie drastycznie ukazane, ale jednak pewne emocje wywołuje, co jest jak najbardziej in plus.


Do tego dochodzi też znakomita szata graficzna. Rysunki to przykład wzorcowego shōnena, proste i dynamiczne. Krwawsze sceny przypominają bardziej te z „Naruto”, niż „Dragon Balla”, więcej jest w nich realizmu i dosadności. Bohaterki są urocze, ich ciała odpowiedni kształtne, a mimika rozbrajająca. Jeśli chodzi o bohaterów, szczególnie nowych, nie brak w nich dziwności czy elementów grozy równoważonych humorem. Ogląda się to z przyjemnością, czyta tak samo i chce więcej. Jeśli należycie do miłośników mang shōnen, koniecznie powinniście poznać „Akame”.


Komentarze