Pamiętam jak całkiem niedawno temu
zaczynałem przygodę z tą mangą i jak pełen byłem wtedy wątpliwości. Kolejny shōnen
w realiach science fantasy, choć akurat gatunek bardzo lubię i darzę wielkim
sentymentem, nieszczególnie mnie pociągał. Ale wystarczyło parę stron bym dał
się wciągnąć w ten świat i miał ochotę na więcej. A z każdym kolejnym tomem
bawię się już tylko coraz lepiej. Co ma do zaoferowania czwarty? Na czytelników
czeka w nim jeszcze więcej walk, niebezpieczeństw, śmierci i przemocy, na
scenie pojawią się nowi bohaterowie, ale nie tylko oni, bo oto pomiędzy nimi
zaczyna rodzić się… miłość.
Po ostatnich walkach, po obu
stronach barykady nie brakuje poległych. Night Raid stracili jednego ze swoich
najlepszych wojowników, a Tatsumi, który przejął jego teigu jest zmuszony do intensywniejszego
treningu by je opanować. Przy okazji do zdrowia powraca także Mine, ale
niestety, oddział jest zbyt mało liczny, by móc dobrze funkcjonować, dlatego
też szefowa wybiera się po nowych członków, a pod jej nieobecność wszystkim
zarządzać ma Akame.
Tymczasem Esdeath po stracie trzech
władających teigu zbiera nowy oddział do walki z Night Raid. Jej ekipa składa
się co prawda z osób pochodzących z nizin społecznych, ale za to
utalentowanych. Ich minusem, a może plusem jest fakt, że każdy z nich jest
dziwaczny. Co to oznacza? O tym już wkrótce przekonają się Tatsumi i jego
towarzysze, ale zanim to nastąpi chłopak bierze udział w turnieju sztuk walki.
Turnieju zorganizowanego przez… Esdeath!
„Akame Ga Kill” to manga, którą
czyta się szybko. Szybko, przyjemnie, z napięciem i ochotą na więcej. Niby to
wszystko już było, bo i świat wyglądający jak z przeszłości, ale pełen
współczesnych rzeczy mieliśmy choćby w „Naruto”, do którego ta seria jest
najbardziej podobna, i rzeczywistość pełna wrogów z którymi trzeba toczyć
nieustającą wojnę, i turniej walk także (ach, któż nie pamięta „Dragon Ball”),
a jednak czyta się naprawdę znakomicie.
Cóż, po części to zasługa tego, że
ten schemat zawsze się sprawdza. Młody bohater, który rośnie w siłę by zdobyć
sławę jest w końcu postacią, z jaką nastoletni odbiorcy chętnie się
utożsamiają. Akcja, walki i szczypta łagodnej erotyki to także elementy leżące
w sferze zainteresowań docelowego czytelnika. „Akame” wszystko to wykorzystuje
w naprawdę dobry sposób, oferując solidną porcję udanej rozrywki. Rozrywki
podanej z humorem, ale i brutalnością. Nie brak tu krwawych scen, ciętych na
kawałki ludzi i śmierci. Nie jest to może jakoś szczególnie drastycznie
ukazane, ale jednak pewne emocje wywołuje, co jest jak najbardziej in plus.
Do tego dochodzi też znakomita
szata graficzna. Rysunki to przykład wzorcowego shōnena, proste i dynamiczne.
Krwawsze sceny przypominają bardziej te z „Naruto”, niż „Dragon Balla”, więcej
jest w nich realizmu i dosadności. Bohaterki są urocze, ich ciała odpowiedni
kształtne, a mimika rozbrajająca. Jeśli chodzi o bohaterów, szczególnie nowych,
nie brak w nich dziwności czy elementów grozy równoważonych humorem. Ogląda się
to z przyjemnością, czyta tak samo i chce więcej. Jeśli należycie do miłośników
mang shōnen, koniecznie powinniście poznać „Akame”.
Komentarze
Prześlij komentarz