BEZ
WYTCHNIENIA
Każdy kolejny tom „Rycerzy Sidonii”
to dowód na to, że w prostocie tkwi siła. Historia, która na początku
przypominała kopię „Neon Genesis Evangelion” szybko okazała się ciekawym,
świeżym dziełem dla miłośników dobrej fantastyki. Dziełem, którego klimat
urzeka, a akcja wciąga i intryguje. A całość, z każdym kolejnym tomem, robi się
coraz ciekawsza.
Dochodzi do tragedii. Koloniści,
którzy oddzielili się od Sidonii, wierząc, że mogą znaleźć spokój i szczęście
gdzieś indziej nie żyją. Wszystko to przez kolosalny statek klasterowy, który
zderzył się z księżycem, gdzie znajdowała ich placówka. Sidonia zaczyna
mobilizację, potrzeba stu najnowocześniejszych gward, do tego rozważana jest
produkcja kolejnych hybryd, a to może skutkować ograniczeniami w dostawach
energii. Mieszańców niepokoi, kiedy Rada podjęła takie decyzje, nikt nie ma
jednak pojęcia co wydarzyło się ostatnio na szczytach władzy…
Tymczasem piloci po pokonaniu
Okaryny mają chwilę dla siebie. Tanikaze jednak nie może zachować spokoju.
Zwyciężyli dzięki pomocy hybrydy Tsumugi, ta jednak jest w ciężkim stanie i
dopiero zaczyna się regenerować. Jaki los czeka na nich wkrótce? Sidonia ma
teraz już tylko jeden cel – dotrzeć w okolice planety dziewięć w układzie Lem i
przeprowadzić stamtąd atak na statek klasterowy. Jedyna szansa na przeżycie dla
jej mieszkańców to całkowite wyeliminowanie istnienia Pustelniaków, ale jak
mają poradzić sobie z taką ich ilością, skoro nawet pojedynczy z nich stanowi
problem?
Tsutomu Nihei potrafi robić mangi Science
Fiction, jak chyba nikt inny. Nawet jeśli sięga do prostego, ogranego pomysłu,
który zdawałoby się nie ma racji bytu, wyciąga z niego po prostu coś
niesamowitego. „Rycerze Sidonii” to kolejny dowód na wielki talent tego autora.
Talent, którego co prawda nie było widać w „Wolverine: Snikt!”, ale to już
chyba wynikało z faktu, że mangaka nie czuł ani tematu, ani historii. I nie do
końca odnalazł się w Marvelowskich realiach.
Wracając jednak do „Rycerzy
Sidonii” to jest to manga naprawdę znakomita. Prosta, bo oto ludzkość
przemierza kosmos na statku służącym im za dom i mierzy się z tajemniczymi
Pustelniakami, morderczymi stworami, o których właściwie nic nie wiedzą. Nihei
jednak postawił nie na budowanie wielopiętrowej fabuły i stawianie kolejnych
pytań, choć tych także nie brakuje w serii, ale na klimat. Klaustrofobiczny
klimat zamkniętego świata, który wygląda nico jak przeludnione slumsy. Duże
zagęszczenie budynków, wąskie korytarze, niby i zdarzają się rozległe
pomieszczenia, ale i one mają w sobie coś przytłaczającego. Do tego dochodzi mrok
– nie w samej szacie graficznej, ale tkwiący jakby w całej opowieści.
A skoro o rysunkach mowa, są jak
cała ta seria. Proste, ale klimatyczne i dokładne, kiedy tego trzeba. Sceny
walk w kosmosie są odpowiednio epickie, doskonale też oddane zostały plenery
samej Sidonii. Ogląda się to z przyjemnością, jeszcze przyjemniej czyta. Jeśli
zatem lubicie dobrą fantastykę, a jeszcze nie znacie tej serii, powinniście to
zmienić. Warto ją poznać. Ja ze swej strony niezmiennie polecam gorąco.
Mangę można kupić tu:
Komentarze
Prześlij komentarz