Wyspa - Sigríður Hagalín Björnsdóttir

SAMOISTNA WYSPA


Motto z powieści Hemingwaya „Komu bije dzwon” mówi, że żaden człowiek nie jest samoistną wyspą. Wszyscy kogoś potrzebujemy, sami nie przeżylibyśmy długo. Ale czy to, co tyczy się pojedynczego człowieka, może też tyczyć się całego narodu? W „Wyspie”, islandzka dziennikarka radiowa i debiutująca autorka stara się odpowiedzieć na to pytanie, serwując nam intrygujące połączenie „Drogi” Cormaca McCarthy’ego z serialem „Jerycho”.


Islandia. Państwo. Wyspa. Miejsce, które jawi się jako swoisty raj, bo i gospodarka dobrze się rozwija, i społeczeństwo kwitnie, a narodowi nigdy nie było tak dobrze, jak teraz. Cisza przed burzą? Niestety tak, bo nagle świat mieszkających tutaj ludzi zaczyna sypać się tak, jak związek dziennikarza Hjaltiego i Maríi. Początek jest dość niepozorny, zrywa się komunikacja, może to atak hakerów, a może zwykła awaria, jedno jest pewne, Islandia nie jest w stanie skontaktować się z resztą świata. Każdy ma nadzieję, że to tylko chwilowa niedogodność, jednak wkrótce okazuje się, że problem najwyraźniej tak szybko nie zniknie, a jego źródło nie jest znane. W ludziach pojawia się lęk, zaczyna narastać. Rząd stara się nie dopuścić by kryzys wpłynął na zachowanie wyspiarskiej społeczności, jednakże nie jest to łatwe. Manipulowanie informacjami to jedno, każdy wie jednak swoje. W dzisiejszych czasach nie da się przeżyć zbyt długo na odizolowanej od świata wyspie, zaczyna więc brakować zapasów tak jedzenia, jak i innych produktów. Pojawia się wrogość. Wrogość wobec obcych, bo na Islandii uwięzieni zostali turyści, którzy nie mają jak opuścić kraju. Ale na tym się nie kończy, obcym zostaje każdy, kto nie urodził się na wyspie. Tak zaczyna się dramat rozpisany głównie na dwie osoby. Hjalti, jako dziennikarz, wie co dzieje się na szczytach. Tylko czy dzięki temu łatwiej mu czy trudniej? María i jej dziecko znaleźli się w gorszej sytuacji: pochodzą z Hiszpanii, różnią się, nigdy nie zdołali wmieszać się w ten świat. Stają się celem. On i ona stają w obliczu ciężkich wyborów, do jakich nigdy w swoim życiu nie byli zmuszeni. A w tle pobrzmiewają pytania nie tylko o to, co stało się z resztą świata, ale także o to, co stanie się z ich światem…


Powiedzieć, że „Wyspa” to postapo to wyrządzić tej powieści wielką krzywdę. Bo z czym kojarzy nam się postapokaliptyczna literatura, której tak wiele namnożyło się na naszym rynku w ciągu ostatnich lat? Najczęściej z marnymi, pozbawionymi logiki czytadłami pokroju „Metra 2033”, lekką, prostą i bezsensowną literaturą młodzieżową i nielicznymi tylko utworami potrafiącymi usatysfakcjonować czytelnika. Tymczasem powieść Sigríður Hagalín Björnsdóttir to kawał dobrego, ambitnego i wymagającego dzieła, które pokazuje, że wciąż można powiedzieć coś ciekawego, a nade wszystko ważnego w opowieści o końcu świata.


Autorka zamiast snuć przed nami fantastyczne wizje wielkiej apokalipsy, pełne spektakularnych sekwencji rodem z kinowych przebojów, podlane krwawym sosem thrillera, skupia się na tym, co najistotniejsze: na nas samych. Nie zapomina o napięciu, to jednak buduje powoli, tak jak powoli prowadzi do końca znanego bohaterom świata. Ten oczywiście nadciąga nagle, bo awarie komunikacji nie następują przecież stopniowo, ale stopniowo zmienia się życie odciętych od reszty naszej planety (o ile jakaś reszta jeszcze tam jest) Islandczyków. Nikt nie wpada w nagły, dziki szał. Cywilizowane wartości nie upadają w kilka chwil. Ludzie żyją dalej normalnym trybem, dopóki wydarzenia nie zmuszą ich by do głosu dopuścili pierwotne instynkty. Co za tym idzie, powoli narasta także napięcie. Ale takie podejście do tematu trafia do czytelnika o wiele bardziej, niż to z czego słynie literatura postapo. Trafia realizmem i prawdą. I skłania do zastanowienia się nad wieloma sprawami.


A tematów do rozważania nie brakuje. Terroryzm, uchodźcy (a właściwie obcy ludzie w obcym świecie, do którego zdają się nie pasować), wrogość wobec innych, kondycja społeczna i psychiczna, polityka… Można by wymieniać długo, ale to już każdy powinien odkryć sam. Jest tu trochę oczywistych wniosków i prostoty, jest kilka schematów (temat jedenastego września zbyt mocno rzuca się w oczy mimo całej reszty), ale jak na debiut, „Wyspa” to powieść bardzo udana. Skłaniająca do myślenia, poruszająca, znakomicie także napisana, w sposób surowy, ale literacko satysfakcjonujący. Każdy kto lubi dobrą, ambitną literaturę, unikającą łatwych odpowiedzi, na pewno z debiutu Sigríður Hagalín Björnsdóttir będzie zadowolony.

Komentarze