NIECH
TA POWIEŚĆ NAWIEDZI WASZE PÓŁKI
„Nawiedzony dom na wzgórzu” jest
tym dla horrorów o nawiedzonych miejscach, czym „Dracula” dla opowieści o
wampirach. May tu więc nie tylko do czynienia z absolutną klasyką zarówno
gatunku, jak i podgatunku, ale także jego kwintesencją. I to kwintesencją znakomitą,
wciągającą, intrygującą i dostarczającą solidnej porcji mocnych wrażeń.
Doktor John Montague uważa, że
żaden organizm nie może na dłuższą metę normalnie funkcjonować w warunkach
absolutnego realizmu. Dlatego też, choć jest filozofem z wykształcenia,
poświęcił się badaniu zjawisk paranormalnych. Teraz zamierza przyjrzeć się bliżej
Domu na Wzgórzu, miejscu rzekomo nawiedzonemu, pełnemu niewyjaśnionych zjawisk
i strachów. Wynajmuje go więc na trzy miesiące, mimo wysokich kosztów, i
zaczyna szukać ochotników do wzięcia udziału w jego eksperymencie. Chce tam zamieszkać
wraz z e swą nietypową ekipą na całe lato i przekonać się, czy rzeczywiście
dzieje się tam coś niezwykłego. Na swoich asystentów wybiera ludzi, którzy w życiu
doświadczyli kontaktów z czymś nie z tego świata, niestety na jego ofertę
odpowiadają tylko dwie kobiety. Pierwszą z nich jest trzydziestodwuletnia Eleanor
Vance, która jako nastolatka przeżyła trwający trzy dni deszcz kamieni padający
na jej rodzinny dom. Mimo ostrzeżeń krewnych, czuje impuls pchający ją do
zamieszkania w Domu na Wzgórzu. Drugą, piękna Theodora, kobieta potrafiąca odczytywać
karty nawet ich nie widząc. Ekipę zamyka Luke Sanderson, przyszły spadkobierca
rezydencji, a zarazem złodziej i oszust, którego obecności domaga się jednak
prawnik. Z ich pomocą Montague chce w naukowy sposób zbadać zjawiska
nadprzyrodzone, wkrótce wszyscy zaczynają doświadczać dziwnych zdarzeń. Na
początku nieszkodliwych, ale szybko pojawiają się wątpliwości co do
bezpieczeństwa uczestników eksperymentu…
Któż z nas nie zna tego schematu? Grupka
ludzi, wielki dom, najczęściej wiktoriańska willa, dziwne zjawiska a wreszcie
konfrontacja ze złem. Literatura i kino, komiksy, a nawet gry eksploatują go od
niepamiętnych czasów, co zatem ma do zaoferowania „Nawiedzony dom na wzgórzu”?
To wprawdzie klasyczna już powieść (po polsku zresztą od lat niewznawiana,
chwała więc za to, że Replika z okazji powstającej dla Netflix serialowej
adaptacji zdecydowała się przypomnieć ją czytelnikom), ale powstała stosunkowo
niedawno, bo w roku 1959, zaledwie na sześć lat przed śmiercią Shirley Jackson.
A jednak pochodząca z San Francisco autorka zdołała z tematu wycisnąć wszystko
co najlepsze. Nie ważne, że zrobiła to w sposób nieco naiwny, bo jej pisarstwo
nie należy do szczytowych osiągnieć literatury światowej. Ale pasja pisarki,
jej szczerość i wyobraźnia sprawiają, że „Nawiedzony dom…” przekonuje, urzeka i
fascynuje, trafiając zarówno do serca, jak i umysłu. Nie trzeba bowiem
kwiecistych opisów ani wysublimowanego pisarstwa, by zbudować dobry klimat,
ciekawe postacie i fabułę, która zapada w pamięć i z perspektywy lat okazuje
się ponadczasowa.
Warto też zauważyć kilka innych aspektów
dzieła Jackson. Weźmy choćby jej delikatność w poruszaniu tematów
niedyskretnych, jak seks czy odmienna orientacja seksualna. Albo wiktoriańską
wręcz gotyckość całości. Powieść jest prosta, zarówno pod względem stylu, jak i
samej fabuły, ale zarazem znakomita. King „Nawiedzony dom…” nazwał mianem
jednej z najlepszych horrorów dwudziestego wieku. Inni krytycy posuwali się nawet
do stwierdzenia, że to jedna z najlepszych historii grozy w ogóle. I trudno się
z nimi nie zgodzić. Zekranizowana dwukrotnie (jej drugą filmowa adaptacja z
1999 roku, osobiście lubię, choć krytycy nie zapałali do niej zbyt ciepłymi
uczuciami), sparodiowana w „Strasznym filmie 2”, dopiero w wersji książkowej robi
należycie znakomite wrażenie. Jeśli lubicie horrory, przeczytajcie koniecznie. Warto
pod każdym względem, także wydania, które prezentuję się po prostu znakomicie.
Ja ze swej strony polecam bardzo, bardzo gorąco – niech ta powieść nawiedzi
Wasze półki!
Komentarze
Prześlij komentarz