Kocie oko - Margaret Atwood

PRZESZŁOŚĆ NIGDY NIE ŚPI


Margaret Atwood to zdecydowanie jedna z najlepszych żyjących pisarek. Wymienianie jej jako silnej kandydatki do literackiej nagrody nobla mówi już samo za siebie. Nic więc dziwnego, że każda jej książka budzi duże zainteresowanie także na naszym rynku. „Kocie oko”, które trafiło właśnie na księgarskie półki, nie należy co prawda do nowości, bo pierwotnie ukazało się dokładnie 30 lat temu, w 1988 roku, ale nic to nie zmienia. Mamy tu bowiem do czynienia z kolejną absolutnie znakomitą powieścią, która usatysfakcjonuje wszystkich czytelników spragnionych ambitnej i poruszającej tak umysł, jak serce literatury.


O czym opowiada „Kocie oko”? Na pewno o czymś zgoła odmiennym, niż horror o tym samym (przynajmniej w oryginale, bo jego polski przekład brzmiał „Oko kota”) tytule. Malarka w średnim wieku, Elaine Risley, po latach zjawia się w Toronto, gdzie ma się odbyć wystawa jej prac. Powrót do miejsc z przeszłości i świata, który porzuciła staje się jednocześnie powrotem do wspomnień z czasów młodości. Czasów dalekich od ideału. Czasów, kiedy kochała i nienawidziła. Kiedy przyjaźń i prześladowanie splatały się w nierozerwalnym tańcu, a ona sama nie potrafiła wyjść z roli ofiary. Ale czy kiedykolwiek udało jej się ją ostatecznie porzucić? Dzieciństwo i młodość odcisnęły na Elaine piętno, które wciąż jest widoczne, powrót do Toronto jest szansą na ostateczne rozliczenie z tym co było, ale czy cokolwiek można jeszcze zmienić?


Po twórczość Atwood sięgnąłem kilka lat temu nie z powodu jej kultowego statusy, a rzeczy bardziej prozaicznej – opis jej doskonałej trylogii „MaddAddam” i sama klasa autorki, sugerowana przez liczne nagrody i nominacje, skojarzyły mi się z dziełami uwielbianych przeze mnie gigantów: Johna Irvinga i Philipa Rotha. I nie zawiodłem się, choć oczywiście dostałem w swoje ręce coś zgoła odmiennego. Od tamtej pory przeczytałem wiele jej powieści, nie wszystkie mnie co prawda zachwyciły, ale żadna nie zawiodła. „Kocie oko” także nie przyniosło rozczarowania, a wręcz przeciwnie. To jedna z lepszych książek autorki i cieszę się, że mogłem ją poznać i po raz kolejny wejść w świat jej prozy.


A co takiego ma ona do zaoferowania? Przede wszystkim życiową prawdę i psychologiczny realizm, ujęte w ramy wysmakowanego, pięknego stylu. Fabuła toczy się powoli, rozdarta na przeszłość i teraźniejszość, wciąga i angażuje, choć wydaje się być podana w sposób beznamiętny. Przydaje to jednak całości dystansu, pewnej kliniczności, ale na pewno nie pozbawia emocji. Te rządzą na stronach, wzbudzane w nas tym, co się dzieje, a nie podsuwane przez samą autorkę. Fakt, że „Kocie oko” jest jednocześnie dziełem mocno autobiograficznym tylko dodaje całości smaku.


Nic więcej dodawać chyba nie trzeba. Ta powieść Atwood to literatura piękna z najwyższej półki. Taka, którą się smakuje, delektuje się nią i zachwyca. I nawet jeśli trochę brakuje jej do doskonałości, każdy czytelnik z ochotą przymknie na to oko i pozwoli się uwieść całości.

Komentarze