Tank Girl #3 - Jamie Hewlett, Alan Martin

KONIEC MOLESTOWANIA KANGURÓW


Tank Girl, jedna z najbardziej niepokornych komiksowych heroin, właśnie dotarła do kresu swojej wydawniczej podróży na naszym rynku. Komiksów z nią jest co prawda zdecydowanie więcej, kolejne miniserie i okazjonalne albumy ukazują się do tej pory, jednak te trzy wydane przez Non Stop Comics tomy stanowią absolutną klasykę losów naszej czołgistki. I to klasykę, którą warto jest poznać, choć jak to z podobnymi (czyt. anarchistycznymi, undergroundowymi czy jak tam sobie chcesz) tytułami bywa, nie jest to tytuł dla każdego.


Zacznijmy może od tego, o co w tym wszystkim chodzi. Główna bohaterka to anarchistka jeżdżąca po Australii przyszłości wielkim czołgiem imając się różnych zajęć, gra ludziom na nerwach, mierzy się z kolejnymi wrogami i uprawia seks z kangurami. Przesadną higieną nie grzeszy, jej ubiór też nie zawsze jest kompletny, za to rozrywkowe z niej dziewczę. I tak w skrócie przestawia się "Tank Girl". Co na czytelników czeka w tym tomie? Jeszcze więcej tego samego: walk, świntuszenia, szalonych jazd, używek, wulgaryzmów, humoru, a nawet… historia zespołu The Smiths!


"Tank Girl" albo się lubi, albo się jej nienawidzi. Jak zresztą każdego charakterystycznego bohatera, który gdzieś ma wszelkie świętości. Czołgistka to postać stworzona można rzec dla odreagowania. Dla dania upustu swojemu buntowi, podchodząc do wszelkich tematów z iście punkowym pazurem. Przygody Tank Girl są absurdalne, czasem ocierają się o psychodelię, surrealizmu także im nie brak. Jest w tym szaleństwo, brud, erotyka, wulgarność... Długo by wymieniać. Wyższe wartości? Czasem wcale nie są one potrzebne, czytelnik chce po prostu dać upust swojej buntowniczej części natury, a lektura tego komiksu skutecznie mu na to pozwala.


Oczywiście, jak pisałem na wstępie, „Tank Girl” nie jest dla każdego. To komiks specyficzny, mocno związany z punkowymi i undergroundowymi klimatami i to właśnie miłośnicy tego typu rzeczy będą najlepiej bawili się podczas lektury. Autorzy nie uznają żadnych świętości, są przy tym wulgarni, często niesmaczni i dosadni. Nie dbają o prawdopodobieństwo, sens jest im rzeczą zbędną, chcą się po prosu bawić. Jak wulgarni nastolatkowie, którzy cieszą się z odrobiny golizny, rzucanych przekleństw i używek.


Ale robią to  talentem, który w szczególności widać w znakomitej szacie graficznej. Brudnej, ale nie zatracającej w tym brudzie czytelności, wyrazistej i wpadającej w oko. W tym tomie mniej jest kolorowych stron (zresztą mniej jest też stron w ogóle), ale nie zmienia to faktu, że dostarcza dobrej rozrywki miłośnikom punkowych tematów. Aż szkoda, że to już koniec, ale ważne, że było warto. No i kto wie, co przyniesie przyszłość, prawda?

Komentarze