KSIĄŻKA
W OBRONIE KSIĄŻEK
Ray Bradbury to zdecydowanie jedno
z największych i najbardziej rozpoznawalnych nazwisk autorów fantastyki. Choć tworzył
w okresie, kiedy literatura tego typu przeżywała swój rozkwit, a rynek zalewały
najróżniejsze dzieła mistrzów gatunku, zdołał wybić się i zostać zapamiętanym. Stworzył
wiele pamiętnych dzieł, a do najlepszych z nich zdecydowanie należy „451 stopni Fahrenheita” – antyutopijna przypowieść stająca w obronie samych książek.
Fabuła całości jest w zasadzie
prosta. Ameryka przyszłości to miejsce pozornie przyjazne dla swoich obywateli,
bo zapewniające im bezpieczeństwo. W rzeczywistości jednak to mocarstwo, które
toczy bezsensowne wojny, a swoich obywateli ogłupia za pomocą telewizji. Nic więc
dziwnego, że w takim społeczeństwie książki są zagrożeniem, którym zajmują się „strażacy”,
paląc je. Jednym z nich jest Guy Montag, który, jak na swój zawód przystało,
daleki jest od bycia miłośnikiem literatury. Kiedy jednak poznają ją,
nastoletnią Klarysę McClellan, zbierającą książki buntowniczkę, w jego umysł
wsączają się wątpliwości. To ona zadaje mu pytanie, które staje się iskrą
zapalną i zaczyna zmieniać „strażaka”. Tylko co z takiej zmiany może wyniknąć?
„451 stopni” to chyba najbardziej
znana z powieści Bradbury’ego. Po raz pierwszy wydana w 1953 roku, cztery lata
później doczekała się pierwszej adaptacji tv (choć stworzonej bez zgody
autora), potem filmu kinowego (1966), wersji teatralnej, radiowej, komiksowej a
nawet gry komputerowej. Jedni jego dziełem się zachwycali, przerażeni wizją jak
żywcem wziętą z czasów drugiej wojny światowej, choć inspirowanej polityką
McCarthy’ego, inni, jak Stanisław Lem, wytykali jej infantylność. Obie strony
mają trochę racji, bo jest sporo naiwności w antyutopii Bradbury’ego, jednak
całość wciąga, składnia do myślenia i potrafi zaniepokoić.
Dzieło, którego tytuł oznacza
temperaturę, w której papier zaczyna się palić, nawet teraz jest fascynującą
lekturą. Nieco ciężką, jeśli chodzi o wykonanie, za to satysfakcjonującą.
Bradbury nie rozwleka się tu, nie buduje powoli napięcia i klimatu – karty szybko
wykłada na stół i rzuca nas w wir wydarzeń rozgrywających się w świecie, gdzie
wartości rodzinne zostały wywrócone, tak samo jak sama kultura. Autor przestrzega
nas przed ogłupiającym wpływem telewizji i broni książek, które są dla niego (i
każdego czytelnika) czymś więcej niż tylko zapisanym opowieściami papierem. Robi
to w sposób może i infantylny, ale pełen uroku. I trudno nie przyznać mu racji.
„451 stopni” to dobra fantastyka. Mogłaby
co prawda bardziej subtelnie skłaniać do myślenia, ale patrząc na współczesną,
tonącą w bylejakości literaturę science fiction, dzieło Bardbury’ego jest
naprawdę udane. Dobrze napisane, ciekawe, oferujące konkretne przesłanie i
zwracające nam uwagę na wiele różnych tematów, warte jest polecenia każdemu,
kto ceni dobrą literaturę niezależnie od gatunku.
Komentarze
Prześlij komentarz