PIERWSZY
LUCKY LUKE NA WIELKIM EKRANIE
"Daisy Town" to
zdecydowanie jeden z najbardziej rozpoznawalnych epizodów z serii "Lucky
Luke". Wszystko za sprawą filmu z 1971 roku, będącego pierwszą kinową
przygodą kowboja szybszego niż jego własny cień, na dodatek napisanego osobiście
przez twórców serii, René Goscinnego i Morrisa (oraz wyreżyserowany przez tego
pierwszego). Co ciekawe, niniejszy komiks jest właśnie oparty na owym filmie, a
nie na odwrót. Ale nie obawiajcie się, bo "Daisy Town" nie jest jak
typowe historie adaptujące filmowe hity - to znakomity album, który trzyma
poziom, do jakiego przyzwyczaiła nas seria.
Tak to się odbywa na Dzikim
Zachodzie: ktoś zauważy ciekawe miejsce, zatrzymuje się, zaczyna budować i… Tak
było właśnie z Daisy Town, ludzie jechali przez prerię, kobieta zauważyła
stokrotkę i szybko uznano, że można w tym miejscu zbudować miasto. Najpierw powstało
to, co najważniejsze (saloon), potem co niezbędne (więzienie), a potem całą
resztę. I wtedy, jak do innych miast, zaczęli tam ściągać wszelkiej maści
bandyci. Przypadkiem trafia tu także Lucky Luke. Zaprowadza spokój, przyjmuje
posadę szeryfa i… Zaczynają się problemy, bo oto do Daisy Town zmierzają bracia
Daltonowie. Dzielny kowboj będzie musiał stawić czoła swoim największym wrogom…
Film, który stał się podstawą dla
niniejszego albumu (wydanego dopiero jedenaście lat później), choć był zupełnie
nową opowieścią, zawierał szereg nawiązań i wiele elementów zaczerpniętych z
komiksów o Luckym Luke'u. Te siłą rzeczy zostały przeniesione na strony
papierowej wersji. Na szczęście Goscinny i Morris zdołali po raz kolejny
zaserwować nam to samo danie, ale w świeży i bardzo udany sposób.
Na miłośników serii czka więc
wszystko to, co w niej pokochali. Jest humor - tak słowny, sytuacyjny, ja i
obrazkowy - są przygody, dużo akcji... Wszystko to czyta się lekko i
przyjemnie, a co najważniejsze z ochotą na więcej. Co więcej znajdziecie tu
także znakomitą klasyczną szatę graficzną, dość typową dla europejskich
komiksów humorystycznych, ale zawsze znakomitą i bardzo przyjemną w odbiorze. I
wreszcie jest ta okładka, która zawsze kojarzyła mi się i będzie kojarzyć z
Lucky Luke'iem.
Nie znacie jeszcze tego albumu albo
tej serii? Poznajcie koniecznie. Jak i inne dzieła, które stworzył Goscinny,
nie tylko wypada ją poznać - jeśli oczywiście lubi się komiksy - ile po prostu
warto.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz