Batman #3: Jestem Bane - Tom King, David Finch, Danny Miki, Jordie Bellaire

KNIGHTFALL?


Serie o Batmanie od początku były najlepszymi, jakie – oczywiście obok "Action Comics" i "Supermana" – ukazywały się w ramach Odrodzenia DC. Nie dość, że w niezłym stylu kontynuowały wątki z Nowego DC Comics, to jeszcze znakomicie nadawały się dla nowych odbiorców. Co prawda ich poziom się wahał, nigdy jednak nie zawiodły ani nie rozczarowały mnie tak, jak inne podobne tytuły. I nie zawodzi też najnowszy tom, który rzuca nas w wir walki między Batmanem i jednym z jego najgorszych wrogów, Bane'em.


Bane. Zguba. Potężny zapaśnik, w którego żyłach płynie venom – substancja dodająca mu nadludzkiej siły. W trakcie swojej poprzedniej misji Batman trafił na jego wyspę, gdzie stoczył z nim pojedynek. Efekt? Bane został pokonany i skończył z uszkodzonym kręgosłupem. Jednak nawet coś takiego nie jest w stanie powstrzymać go przed zemstą. Dlatego pojawia się w Gotham by zniszczyć Batmana i wszystkich z jego otoczenia – nie tylko przyjaciół i sojuszników. Mroczny Rycerz nie da rady sam go powstrzymać, po raz kolejny będzie więc musiał sprzymierzyć się z wrogami by stawić czoła przerażającemu szaleńcowi…


Bane to jeden z najważniejszych i najsilniejszych przeciwników Batmana. Powstał dokładnie 25 lat i szybko dokonał tego, czego nie mogli inni przestępcy - wyłączył Mrocznego Rycerza z gry. W epickiej (i cenionej) opowieści "Knightfall" (wydanej przed laty także w Polsce dzięki wydawnictwu TM-Semic), złamał Człowiekowi Nietoperzowi kręgosłup i skazał go na życie kaleki. Oczywiście Bruce wrócił do zdrowia, ale zanim to nastąpiło, Gotham czekały wielkie zmiany.


Tym razem wielkich zmian nie ma. Fabuła "Jestem Bane" nie jest drugim "Knightfallem", nie jest więc rozpisana na dziesiątki zeszytów ani nie rewolucjonizuje serii tak, by latami całość odbijała się w niej echem. Jest za to lekka, naprawdę dobra rozrywka, dynamiczna, może i pozbawiona większych nowości, ale za to lepsza od poprzednich dwóch tomów. Jak na komiksy z tej serii przystało, pozostaje też klimatyczna, ma kilka nastrojowych momentów, a także nieco zbędnego patosu i naciąganych scen, ale są one do przeżycia.


Tym bardziej, że album może pochwalić się także znakomitą szatą graficzną. Realistyczną, dość mroczną i świetnie uzupełniającą całość. Komiksy o Mrocznym Rycerzu są zdecydowanie najlepiej narysowanymi z Odrodzenia, co chyba warto docenić. Tu nawet kolor jest znakomity, stonowany i pozbawiony nadmiaru komputerowych fajerwerków, w których nie gubi się to, co w serii ważne: jej klimat.


Tak więc miłośnicy Batmana będą z tego albumu, jak i z tej serii zadowoleni. Co prawda nie osiągnęła ona jeszcze poziomu, jaki prezentowała jej poprzedniczka z Nowego DC Comics, ale jest ciekawa i przyjemna. I pozostawia intrygujące możliwości na przeszłość.

Komentarze