KNIGHTFALL?
Serie o Batmanie od początku były
najlepszymi, jakie – oczywiście obok "Action Comics" i
"Supermana" – ukazywały się w ramach Odrodzenia DC. Nie dość, że w niezłym stylu kontynuowały wątki z Nowego DC Comics, to jeszcze znakomicie
nadawały się dla nowych odbiorców. Co prawda ich poziom się wahał, nigdy jednak
nie zawiodły ani nie rozczarowały mnie tak, jak inne podobne tytuły. I nie
zawodzi też najnowszy tom, który rzuca nas w wir walki między Batmanem i jednym
z jego najgorszych wrogów, Bane'em.
Bane. Zguba. Potężny zapaśnik, w
którego żyłach płynie venom – substancja dodająca mu nadludzkiej siły. W trakcie
swojej poprzedniej misji Batman trafił na jego wyspę, gdzie stoczył z nim
pojedynek. Efekt? Bane został pokonany i skończył z uszkodzonym kręgosłupem. Jednak
nawet coś takiego nie jest w stanie powstrzymać go przed zemstą. Dlatego pojawia
się w Gotham by zniszczyć Batmana i wszystkich z jego otoczenia – nie tylko
przyjaciół i sojuszników. Mroczny Rycerz nie da rady sam go powstrzymać, po raz
kolejny będzie więc musiał sprzymierzyć się z wrogami by stawić czoła
przerażającemu szaleńcowi…
Bane to jeden z najważniejszych i
najsilniejszych przeciwników Batmana. Powstał dokładnie 25 lat i szybko dokonał
tego, czego nie mogli inni przestępcy - wyłączył Mrocznego Rycerza z gry. W
epickiej (i cenionej) opowieści "Knightfall" (wydanej przed laty
także w Polsce dzięki wydawnictwu TM-Semic), złamał Człowiekowi Nietoperzowi
kręgosłup i skazał go na życie kaleki. Oczywiście Bruce wrócił do zdrowia, ale
zanim to nastąpiło, Gotham czekały wielkie zmiany.
Tym razem wielkich zmian nie ma.
Fabuła "Jestem Bane" nie jest drugim "Knightfallem", nie
jest więc rozpisana na dziesiątki zeszytów ani nie rewolucjonizuje serii tak,
by latami całość odbijała się w niej echem. Jest za to lekka, naprawdę dobra
rozrywka, dynamiczna, może i pozbawiona większych nowości, ale za to lepsza od
poprzednich dwóch tomów. Jak na komiksy z tej serii przystało, pozostaje też
klimatyczna, ma kilka nastrojowych momentów, a także nieco zbędnego patosu i
naciąganych scen, ale są one do przeżycia.
Tym bardziej, że album może
pochwalić się także znakomitą szatą graficzną. Realistyczną, dość mroczną i
świetnie uzupełniającą całość. Komiksy o Mrocznym Rycerzu są zdecydowanie
najlepiej narysowanymi z Odrodzenia,
co chyba warto docenić. Tu nawet kolor jest znakomity, stonowany i pozbawiony
nadmiaru komputerowych fajerwerków, w których nie gubi się to, co w serii
ważne: jej klimat.
Tak więc miłośnicy Batmana będą z
tego albumu, jak i z tej serii zadowoleni. Co prawda nie osiągnęła ona jeszcze
poziomu, jaki prezentowała jej poprzedniczka z Nowego DC Comics, ale jest ciekawa i przyjemna. I pozostawia
intrygujące możliwości na przeszłość.
Komentarze
Prześlij komentarz