TROCHĘ
Z TOLKIENA, TROCHĘ Z „ERAGONA” I Z MUMINKÓW TEŻ COŚ
Jacek Inglot to twórca
wszechstronny - o czym przekonałem się dopiero czytając notkę autorską w tej
książce. Dla mnie bowiem na zawsze pozostanie przede wszystkim twórcą
fantastycznych opowiadań, którymi naprawdę potrafił mnie urzec. Oczekiwałem
więc, że i jego „Eri i smok” będzie udaną lekturą i nie zawiodłem się, bo
chociaż nie jest to wybitna książka, jak na fantasy dla dzieci przedstawia się
jednak w nadzwyczaj udany sposób.
Eri nie jest zwyczajną dziewczynką.
Tak to już jednak z bohaterami książek bywa. Czym różni się od wszystkich innych?
Można powiedzieć, że jako jedyna we wsi ma rude włosy, można też dodać, że – w odróżnieniu
od reszty mieszkańców wioski – nie boi się wejść do Lasu, miejsca jakże
tajemniczego, mrocznego i pełnego dziwnych odgłosów, a przy okazji niezwykle
rozległego. Przede wszystkim jednak Eri ma moc, a na dodatek przyjaźni się z
Maruszą, tutejszą szeptuchą, którą ciągle odwiedza. I właśnie jedna z takich
wizyt zmienia życie dziewczynki nie do poznania. Chociaż smoki dawno wyginęły,
Marusza pokazuje jej jajo jednego z nich. Wielka Rada Czterech Wież nie była
zgodna co należy z nim zrobić, niejaki Widukind miał jednak co do niego własne
plany. Wiedział, że kto będzie przy narodzinach smoka i nada mu imię, zyska nad
nim pełną władzę, a w rękach czarnoksiężnika byłaby to potężna broń. Marusza nie
mogła na coś takiego pozwolić, teraz jednak Widukind jest na jej tropie, a ona
prosi Eri by wraz z gnomkiem Kołatkiem wyruszyła przez Las do jej siostry. Jaja
trzeba bowiem strzec wszelkim kosztem. Tak zaczyna się niezwykła przygoda dziewczynki
i jej towarzyszy…
Patrząc na fabułę tej książki, nietrudno
dopatrzyć się w niej szeregu inspiracji czy nawet zapożyczeń z kultowych dzieł
fantasy. Jak każdy autor zajmujący się tym gatunkiem, a nie ustrzegł się tego
nawet taki gigant literatury, jak Stephen King, pisząc swoją „Mroczną Wieżę”,
Inglot wiele czerpie z prac Tolkiena. Schemat dziecko-wybraniec musi wyruszyć
na trudną misję i pokonać zło, aż bije tutaj po oczach. Autor sięgnął też po wątki
jakby żywcem wyjęte z przereklamowanego, za to usilnie promowanego na
arcydzieło, „Eragona” – zapomnianej już trochę młodzieżówki sprzed lat. To w
końcu tam nastoletni chłopiec znalazł jajo smoka, być może ostatniego na świecie,
i musiał wyruszyć w pełną niebezpieczeństw i przygód wędrówkę zakończoną
pokonaniem zła.
Czy piszę to wszystko jako zarzut
do „Eri”? W pewnym sensie tak, bo aż się prosiło by Inglot pokusił się o
świeżość i odkrywczość. Ale jednocześnie jego powieść to kawał dobrej lektury
dla najmłodszych. Dobrze napisana, mająca zarówno swój urok, jak i klimat,
czyta się szybko i przyjemnie. Inglot nieźle zbudował całą fabułę, nie traktuje
czytelnika zbyt infantylnie, a wszystkie naciągane wątki (na szczęście jest ich
niewiele) da się łatwo przełknąć. Do tego całość została naprawdę uroczo
zilustrowana (rysunki kojarzą się nieco z „Muminkami”, których echa swoją drogą
też pobrzmiewają w książce) i ładnie wydana. Dzieci będą z „Eri” bardzo
zadowolone.
Komentarze
Prześlij komentarz