HELLBOY
ODMIENIONY
W poprzednim tomie
"Hellboya" zaszły spore zmiany. Z jednej strony wyjaśnione zostało
wreszcie pochodzenie i znaczenie jego prawicy, z drugiej drogi naszego bohatera
i BBPO rozeszły się, a z jeszcze kolejnej był to ostatni album w pełni rysowany
przez Mike'a Mignolę. Teraz zaczyna się nowy etap całej opowieści, a szata
graficzna zostaje oddana w ręce nowych twórców, ale jedno pozostało bez zmian:
to wciąż ta sama, świetna, klimatyczna i wciągająca opowieść, którą czyta się
po prostu rewelacyjnie i z nieustającą ochotą na więcej.
Hellboy powraca w dziesięciu nowych
opowieściach, w których stawi czoła strachom z różnych stron świata. Od zimnej
Skandynawii, przez bliskie mu, bo amerykańskie obszary, po afrykańskie pustynie,
Chłopiec z Piekła poznaje kolejnych ludzi i kolejne opowieści. Mężczyzna
noszący przy sobie pewną kość, ghul, wampir, trolle… Świat pełen jest tego, co
niezwykłe i niezbadane, a przede wszystkim niebezpieczne, Hellboy zaś wie jak
sobie radzić z tym wszystkim. W końcu sam pochodzi z Piekła…
Mogłoby się wydawać, że
"Hellboy" po takich zmianach, jak wspominałem na początku, straci
chociaż część swojej jakości. Tym bardziej, że to już czwarty zbiór historii o
Piekielnym Chłopcu i autor miał prawo zmęczyć się samą opowieścią i konwencją.
Ba, mogły mu się już skończyć pomysły, a on sam popaść w swoistą monotonię,
która odbiłaby się na treści. A jednak Mignola po raz kolejny dał radę i to
tak, że za jedną z zebranych tu miniserii, "Lichwiarza", dostał nagrodę
Eisnera.
Jednocześnie scenarzysta pokazał
także, że wciąż ma wiele do powiedzenia. Folklor z różnych stron świata jest
źródłem niemal niewyczerpanych inspiracji, a Mignola tym razem porwał się także
na amerykańskie legendy, których dotąd nie ruszał. Zmiana z bardziej
„orientalnych” podań ludowych na te swojskie dla autora nie zmieniła jednak
charakteru całości. Nadal jest mrocznie i duszno, grozy nie brakuje, a zebrane
tu historie wciągają, jak zawsze, aż nie sposób się od całości oderwać.
Zmianie uległy jednak ilustracje i
to widać wyraźnie. Przez lata wielu autorów inspirowało się pracami Mignoli
przy wypracowywaniu własnego stylu, jak np. Troy
Nixey, w tym tomie jednak nie zatrudniono żadnego z nich. Wręcz przeciwnie,
postawiono na różnorodną i charakterystyczną szatę graficzną, która odróżnia go
od poprzednich części. Zaczynając od mrocznej, brudnej i kroczącej lekko
cartoonową ścieżką, przez realistyczne prace Jasona Shawna Alexandra, po
tradycyjne, mroczne i zachwycające w swej prostocie prace Mignoli – wszystkie
pozostawiają po sobie bardzo przyjemne wrażenie.
Czytaliście poprzednie tomy
„Hellboya”? Koniecznie powinniście przeczytać także ten. Zmiana szaty
graficznej nie zmieniła siły tej serii. Nadal absolutnie warto ją czytać, bo to
jeden z najlepszych cykli komiksowych na polskim rynku.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz