Lanfeust w kosmosie (wydanie zbiorcze), tom 2 - Christophe Arleston, Didier Tarquin

KONIEC KOSMICZNYCH PRZYGÓD LANFEUSTA


Jakie są pierwsze skojarzenia z komiksem europejskim? Oczywiście albumy humorystyczne i fantastyczne. Co więc może być bardziej europejskie od komedii fantasy pełnej motywów science fiction? Właśnie. Gdyby tak jeszcze podobny mix trzymał poziom... Na szczęście przygody Lanfeusta spełniają wszystkie te warunki, zabierając bohaterów z opowieści magii i miecza w kosmiczne realia i pokazując przy tym, jak znakomitą rozrywką może być prosta komedia o niewyszukanych żartach, pełna krwawej akcji.


Lanfeust nigdy nie był zwyczajnym człowiekiem – przynajmniej w naszym tego słowa rozumieniu – bo w Troy każdy obdarowany był jakąś mocą, ale szybko stał się kimś niezwykłym, kiedy zaczął władać wszystkimi możliwymi magicznymi talentami. Przeżył wiele przygód, wiele osiągnął, ale to był zaledwie wstęp do tego, co na niego czekało. Oto bowiem całkiem niedawno spotkał przemierzającą kosmos agentkę i wraz z towarzyszami wyruszył na podbój wszechświata, a teraz… Cóż, teraz, jak to on, zmaga się z kolejnymi tarapatami.

Zagubiony w czasie i przestrzeni kosmicznej, Lanfeust wraz ze Shlimakiem i Dżin starają się pokonać Fatacelsjusza. Tymczasem C’ixi trafia na najbogatszą planetę galaktyki. Co tam na nią czeka i jak poradzi sobie w tej sytuacji? A to przecież najmniejsze z ich problemów, bo zagrożony jest przecież cały wszechświat…


Humor, akcja, przygoda, krew, erotyka i epickie sceny. „Lanfeust w kosmosie”, bezpośrednia kontynuacja „Lenfeusta z Troy” i jedna z wielu serii o Troy, jakie ukazały się przez lata rozbudowywania tego uniwersum, to dzieło które nie zawiedzie żadnego miłośnika serii. Jest tu bowiem wszystko to, za co czytelnicy pokochali poprzednie części, utrzymane na dodatek na tym samym poziomie i autentycznie pobudzające wyobraźnię. Do tego lekkość całości, jej klimat i swoista magia, sprawiają, że dzieło Arlestona i Tarquina czyta się dosłownie jednym tchem.


Ale, oczywiście, nie można zapomnieć także o świetnej szacie graficznej. Lekko cartoonowa, czysta kreska, dużo detali, sporo umowności i świetne oddanie plenerów, zarówno tych stricte kosmicznych, jak i typowych dla fantasy, robią duże wrażenie. Tym bardziej, że uzupełniono je o naprawdę świetny kolor. Do tego dochodzi też kwestia wydania. Pamiętam, że „Lanfeust”, kiedy przed laty ukazywał się w formie albumów też miał do zaoferowania m.in. dobrej jakości papier, ale grube, zbiorcze tomy w twardej oprawie prezentują się naprawdę rewelacyjnie. W tym przypadku co prawda nie ma żadnych dodatków, ale kiedy historia jest tak dobra, jak ta, nie są one potrzebne.


Miłośnicy europejskich komiksów i dobrego science fantasy będą z „Lanfeusta” zadowoleni. Ja polecam gorąco i cieszę się, że wydawca zdecydował się wznowić serię (a także wydać wcześniej niepublikowane w Polsce tomy). Ten świat wciąga i chce się do niego wracać.


Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.



Komentarze