KONIEC
KOSMICZNYCH PRZYGÓD LANFEUSTA
Jakie są pierwsze skojarzenia z
komiksem europejskim? Oczywiście albumy humorystyczne i fantastyczne. Co więc
może być bardziej europejskie od komedii fantasy pełnej motywów science
fiction? Właśnie. Gdyby tak jeszcze podobny mix trzymał poziom... Na szczęście
przygody Lanfeusta spełniają wszystkie te warunki, zabierając bohaterów z
opowieści magii i miecza w kosmiczne realia i pokazując przy tym, jak znakomitą
rozrywką może być prosta komedia o niewyszukanych żartach, pełna krwawej akcji.
Lanfeust nigdy nie był zwyczajnym
człowiekiem – przynajmniej w naszym tego słowa rozumieniu – bo w Troy każdy
obdarowany był jakąś mocą, ale szybko stał się kimś niezwykłym, kiedy zaczął
władać wszystkimi możliwymi magicznymi talentami. Przeżył wiele przygód, wiele osiągnął,
ale to był zaledwie wstęp do tego, co na niego czekało. Oto bowiem całkiem
niedawno spotkał przemierzającą kosmos agentkę i wraz z towarzyszami wyruszył
na podbój wszechświata, a teraz… Cóż, teraz, jak to on, zmaga się z kolejnymi
tarapatami.
Zagubiony w czasie i przestrzeni
kosmicznej, Lanfeust wraz ze Shlimakiem i Dżin starają się pokonać
Fatacelsjusza. Tymczasem C’ixi trafia na najbogatszą planetę galaktyki. Co tam
na nią czeka i jak poradzi sobie w tej sytuacji? A to przecież najmniejsze z ich
problemów, bo zagrożony jest przecież cały wszechświat…
Humor, akcja, przygoda, krew,
erotyka i epickie sceny. „Lanfeust w kosmosie”, bezpośrednia kontynuacja
„Lenfeusta z Troy” i jedna z wielu serii o Troy, jakie ukazały się przez lata
rozbudowywania tego uniwersum, to dzieło które nie zawiedzie żadnego miłośnika
serii. Jest tu bowiem wszystko to, za co czytelnicy pokochali poprzednie
części, utrzymane na dodatek na tym samym poziomie i autentycznie pobudzające
wyobraźnię. Do tego lekkość całości, jej klimat i swoista magia, sprawiają, że
dzieło Arlestona i Tarquina czyta się dosłownie jednym tchem.
Ale, oczywiście, nie można
zapomnieć także o świetnej szacie graficznej. Lekko cartoonowa, czysta kreska,
dużo detali, sporo umowności i świetne oddanie plenerów, zarówno tych stricte
kosmicznych, jak i typowych dla fantasy, robią duże wrażenie. Tym bardziej, że
uzupełniono je o naprawdę świetny kolor. Do tego dochodzi też kwestia wydania.
Pamiętam, że „Lanfeust”, kiedy przed laty ukazywał się w formie albumów też
miał do zaoferowania m.in. dobrej jakości papier, ale grube, zbiorcze tomy w
twardej oprawie prezentują się naprawdę rewelacyjnie. W tym przypadku co prawda
nie ma żadnych dodatków, ale kiedy historia jest tak dobra, jak ta, nie są one
potrzebne.
Miłośnicy europejskich komiksów i
dobrego science fantasy będą z „Lanfeusta” zadowoleni. Ja polecam gorąco i
cieszę się, że wydawca zdecydował się wznowić serię (a także wydać wcześniej
niepublikowane w Polsce tomy). Ten świat wciąga i chce się do niego wracać.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz