JESZCZE
WIĘCEJ FISTASZKÓW
Nadszedł październik, a co za tym
idzie, do sprzedaży trafił kolejny zbiorczy tom „Fistaszków”. Dla miłośników komiksu
to nie lada okazja do radości, bo dzieło Charlesa M. Schulza to nie tylko kawał
dobrej rozrywki na wysokim poziomie, ale przede wszystkim rzecz ambitna,
skłaniająca do myślenia i przeznaczona dla inteligentnego odbiorcy. Coś z
najwyższej półki, co nawet przeciwnikom historii obrazkowych może udowodnić ich
wartość. A jak przy tym poprawia humor!
Czym się może skończyć mruganie do
dziewczyn? I jakie miłosne perypetie czekają na bohaterów „Fistaszków”? Charlie
zaczyna flirtować w klasie, co nie kończy się dla niego w najlepszy sposób.
Jednocześnie nadal zmaga się z odwiecznym oczekiwaniem na walentynkę, która
nigdy do niego nie przychodzi. Linus ma problemy z podrywem, a Pappermint Patt-y
ze szkołą. Snopy zaś trafia do szpitala z powodu kontuzji, a jakby tego było
mało w końcu sam zostaje chirurgiem. Nie zabraknie także miejsca na kolejny
Koncert dla Smyków, dla pierzastego zastępu skautów i… latawca!
„Fistaszki” to nie tylko opus
magnum Schulza, który nad tworzeniem codziennych pasków gazetowych z ich
udziałem spędził pięćdziesiąt lat (i chociaż wciąż tworzył historie o tym
samym, ani na moment nie czuć w nich wtórności), pracując nad kolejnymi
epizodami dosłownie do chwili śmierci, ale także największe dzieło w swoim
gatunku, jakie kiedykolwiek powstało. A nie było przecież niczym odkrywczym. Paski
komiksowe pojawiły się przecież już w XIX wieku, z sukcesem realizowali się w
nich najróżniejsi twórcy, w tym po dziś dzień naśladowany George Herriman,
autor „Kota Krejzola”. Co zatem sprawiło, że to właśnie „Fistaszki” są cenione
aż tak bardzo?
Przede wszystkim przenikliwość
Schulza i nastrój panujący na panelach poszczególnych historii. Autor był
genialnym obserwatorem otaczającej go rzeczywistości, a jednocześnie równie
genialnie potrafił przenieść to na papier i skomentować, odbijając w krzywym
zwierciadle satyry. Zarazem każda z jego historii, choć zabawna i potrafiąca
rozbawić, w rzeczywistości jest tworem smutnym, depresyjnym i mocno
zakorzenionym w beznadziei. Refleksyjna nuta sprawia, że całość nabiera
wartości, którą da się odnaleźć bez trudu nawet jeśli czytelnik sięgnął po „Fistaszki”
tylko dla chwili niezobowiązującej rozrywki.
Do tego wszystkiego dochodzi
rewelacyjna w swej prostocie, cartoonowa szata graficzna i doskonałe wydanie. Każdy
tom zbiera dwa lata wydawania pasków, uzupełniony o wstępy znanych osób (w naszym
wydaniu z polskiej sceny nie tylko komiksowej) i zamknięty w twardej oprawie,
zarówno z zewnątrz, jak i w środku robi duże wrażenie. Aż szkoda, że kolejne
części ukazują się tylko dwa razy do roku. Z drugiej strony trzeba się cieszyć,
że dane jest nam czytać „Fistaszki” w tak kompleksowej edycji na polskim rynku.
Ja ze swej strony polecam bardzo, bardzo gorąco.
Komentarze
Prześlij komentarz