SPANIE,
MANGI I KŁAMANIE
„Horimiya” to seria nierówna. Miała
kilka absolutnie zachwycających tomów, miała kilka bardzo dobrych i dobrych, a
od pewnego czasu trzyma już tylko niezły poziom. Ale i tak nadal bawi i chce
się ją czytać, a każdy kolejny tomik pochłania się szybko i z przyjemnością. I
dwunasty wcale nie jest tutaj żadnym wyjątkiem, choć jednocześnie do połowy
jest zabawniejszy niż kilka ostatnich.
Kiedy Miyamura może zobaczyć
uśmiech na twarzy Hori? Kiedy, zgodnie z jej prośbą, próbuje ją bić – próbuje,
bo nie potrafi tego zrobić. Ale jest jeszcze jedna rzecz, której nie potrafi –
skłamać jej, co też niepokoi dziewczynę. A to zaledwie jeden z wielu problemów,
z jakimi mierzą się bohaterowie. Władze szkoły mają dość, że uczniowie nie
zjawiają się na zajęciach fakultatywnych, dlatego wprowadzają dla
szóstoklasistów program zero tolerancji. Zdjęcie każdego, kto spóźni się choć
raz, zostanie wywieszone w szkole. Yanagi ma jednak wieczny problem ze spaniem,
przez co spóźnia się jak nikt. Koledzy postanawiają zapewnić mu skuteczną
pobudkę, ale czy to się uda? Tym bardziej, że w pokoju chłopka pod jego
nieobecność dzieją się dziwne rzeczy…
Tymczasem Sakura zaczyna czytać
mangę shounen „Konoha” i nie może się oderwać. Czekanie na kolejne odcinki to
prawdziwa katorga, ale co będzie, kiedy magazyn drukujący komiks zostanie
wykupiony? Jednocześnie dziewczyna odkrywa, że Yanagi też jest fanem „Konohy”,
co zbliża oboje do siebie…
Wspomniana przeze mnie kwestia
nierównego poziomu „Horimiyi” nie odnosi się wcale tylko do ogólnej jakości
całości, ale także, a może przede wszystkim, do poszczególnych rzeczy. Co
prowadzi nas do sedna wszystkiego – pewnego braku konsekwencji. Bohaterowie się
zmienili, to jedno, ich indywidualizm gdzieś zginął, a przy okazji w trakcie
zniknęło kilka intrygujących postaci, których mi żal.
Ale to tylko jedna strona medalu.
Nadal jest tu bowiem to, za co polubiłem tę serię – a dokładniej humor, dziwne
relacje między poszczególnymi bohaterami i miłosne zawirowania. Tych ostatnich
jest mniej w najnowszych tomach, więcej za to mamy dowcipów, absurdalnych
sytuacji i wyolbrzymiania niektórych schematów znanych z początków serii, ale
zabawa jest naprawdę udana, choć poszukiwacze poważnych treści i wyższych
wartości mogą poczuć się rozczarowani.
Szata graficzna całości nie
rozczaruje jednak nikogo, kto lubi shoujo. Delikatna kreska, jasne kadry,
uproszczone tła i sympatycznie wyglądające postacie, chłodne i ciepłe zarazem,
to cechy rozpoznawalne gatunku – i wszystko to jest obecne w „Horimiyi”.
Klimatycznie wypadają też sceny zahaczające o grozę, a całość rozbawić potrafi
nawet samymi ilustracjami.
Jeśli więc dobrze czytało się Wam
poprzednie tomy serii, z dwunastego będziecie zadowoleni. Tym bardziej, że
dawno seria nie pokazywała tak śmiesznego oblicza, jak teraz. I nawet
wspomniane powyżej minusy przestały się w tej części w ogóle liczyć.
Komentarze
Prześlij komentarz