POZYTYWNE
ZASKOCZENIE
Piąty tom „Karnevala” kontynuuje
bezpośrednio to, co widzieliśmy w tomie czwartym. I wcale nie mam na myśli
akcji, choć oczywiście ta też znajduje tutaj swój ciąg dalszy, ale przede
wszystkim jakość. Nie znajdziecie więc w tej części chaosu, który w serii
obecny był na początku, jest za to niezła akcja i spora dawka uroku, stanowiące
najważniejsze elementy całości.
Zdrady i podejrzenia. Niebezpieczeństwo
i chwile spokoju. W CYRKU źle się dzieje, gdy na jaw wychodzi, że to ktoś z
Wieży Badań sprzedał lek, który doprowadził do śmierci wielu kłusowników i
zwierząt. Napięcie narasta, a końca problemów nie widać.
Tymczasem Tuskitachi, który z
rozkazu przyłączył się do Statku Drugiego, wyrusza wraz z załogą do Vantnam. Cel
mają jeden: zakupowe szaleństwo, chociaż, oczywiście, na tym nie poprzestaną.
Hirato co prawda nie bierze udziału w rajdzie po sklepach, zajęty własnymi (i
tajemniczymi!) sprawami, ale dla każdego z pozostałych członków ekipy znajdzie
się coś miłego. I znajdą ich także kłopoty. Gdy po dość szalonym wypadzie do
lokalu z gadżetami Nyanperony Naia, Garekiego i Yogiego zatrzymuje pewien
chłopiec, żaden z nich nie ma jeszcze pojęcia, co z tego wyniknie. Dziecko
bowiem, nad zwyczaj dobrze rozeznane w sprawach CYRKU, prosi ich o ochronę, bo
ktoś je śledzi! Bohaterowie biorą go pod swoją opiekę, ale co z tego wyniknie? I
co tak naprawdę kryje się za prośbą dziecka?
„Karneval” to chyba dla autorki
swoiste pole eksperymentów z różnymi gatunkami, bo bawi się nimi w dość
swobodny sposób. Ale nie poczytujcie tego in minus, bo akurat w przypadku tego
tomu, wyszło to jak najbardziej pozytywnie. A to za sprawą kilku absurdalnych
sytuacji (ze strzelaniną na czele – ach ci podejrzani ;) ), których humor tak
mnie kupił, że aż zaskoczył. I była to chyba najbardziej pozytywna
niespodzianka od początku mojej przygody z tą serią.
Ale to nie jedyny plus. Urok
całości jest w tym tomie intensywniejszy, ale przez to jeszcze bardziej
oddziałuje na czytelnika. I tym razem kupiła mnie ta słodycz, nawet jeśli można
ją było określić mianem babskiej czy wręcz ocierającej się o yaoiowe elementy.
Wszystko dzięki słodkim zwierzęcym postaciom, które rozbrajały i wprowadzały
pewien rodzaj dysonansu.
Dodajcie do tego wszystkiego udaną
szatę graficzną, typową dla kobiecych mang, ale atrakcyjna nie tylko dla nich,
i dostaniecie naprawdę udaną pozycję. Mam nadzieję, że dalsze tomy utrzymają
ten poziom, bo „Karneval” zaczął mnie bawić tak, jak tego po nim oczekiwałem i
nie chcę by szybko się to skończyło. Polecam.
A wydawnictwu Waneko dziękuję za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz