KOŃSKA
DAWKA SŁODYCZY
I znów kuce powracają, a wraz z
nimi powraca także cukierkowa słodycz we wszystkich odcieniach najbardziej
pastelowych, jaskrawych barw. Czytanie „My Little Pony” jest jak jedzenie
cukrowego deseru, który ktoś na dodatek polukrował, a potem dosłodził jeszcze
czym tylko się dało. Czyżby nadchodził atak mdłości? Nic bardziej mylnego, bo
wszystko to podane zostało nam z takim smakiem, że całość pochłania się z
ochotą na więcej.
W świecie kucyków znów się dzieje.
Dużo i kolorowo, oczywiście. Gdy nadchodzi czas astronomicznego fenomenu, który
zdarza się tylko raz w życiu,
bohaterowie zbierają się, żeby uczcić tę okazję. I, oczywiście, poimprezować.
Na scenie (dosłownie i w przenośni) pojawia się także Discord, który
przekonuje, że wcale nie trzeba patrzeć w niebo, by zobaczyć gwiazdy. Nie wie
jednak, jaka będzie jego rola, gdy widowisko wkroczy w ostateczną fazę…
A to, jak zwykle, zaledwie
początek. Już wkrótce bowiem pojawia się sprawa do rozwikłania. Gdy giną
wszystkie najważniejsze książki historyczne w Equestrii, Twilight Sparkle wraz
z pomocą przyjaciółek zaczyna śledztwo!
Wiem, że za każdym razem, kiedy
omawiam nowy tom przygód Kucyków, rozpisuję się na temat słodyczy, szalonej
palety barw, cukierkowości od których można dostać cukrzycy typu 19 (kto czytał
„Nienawidzę baśniowa” wie o czym mówię) i uroku, ale taka już jest ta seria.
Barwy aż biją po oczach, cukier niemal wycieka ze stron, a wielkoocy
bohaterowie przeżywający urocze w swej naiwności przygody, mają dar roztapiania
serca czytelników, z siłą rozgrzanej patelni topiącej czekoladę. Nie jest to
stylistyka, która każdemu będzie odpowiadać. Z całości głównie zadowolone będą
dzieci, ale każdy, kto ceni podobne klimaty, będzie z „My Little Pony: Przyjaźń
to magia” bardzo, bardzo zadowolony.
Ale przecież nie samą słodyczą Kuce
stoją. Każda z opowieści oferuje nam lekkie, proste i dynamiczne przygody
osadzone w magicznym świecie niczym z książek fantasy, ale co ważniejsze, jest
tu całkiem dużo satyry i puszczania oka do odbiorców zaznajomionych z
popkulturą. I to właśnie te elementy najbardziej cenię w „Kucykach”, bo dodają
im jakości i nieco wyższego wymiaru, a poszukiwania wszystkich tych easter
eggów sprawiają mi wielką przyjemność. Dzieci ich co prawda raczej nie zauważą
(tym bardziej, że w serii zdarzały się nawiązania do filmów dla dorosłych, jak
np. „Lśnienie”), ale to tylko dowód na to, że nie jedynie do nich kierowany
jest ten tytuł.
Całość może też pochwalić się udaną
szatą graficzną. Kreska jest lekka, prosta i odpowiednia dla dzieci, tak samo
zresztą jak barwny kolor, jednak nie brak tu elementów, które docenią dorośli.
To bowiem głównie w rysunkach kryją się wspomniane powyżej popkulturowe
nawiązania. Jeśli więc szukacie komiksu dla swoich pociech, który sami
moglibyście przeczytać, „My Little Pony” to coś, na co powinniście zwrócić
uwagę. Polecam.
Komentarze
Prześlij komentarz