Ernest i Rebeka #2: Szkoła wygłupów - Guillaume Bianco, Antonello Dalena

WALKA Z CHOROBĄ


Tak się złożyło, że kiedy miesiąc temu recenzowałem pierwszy tom „Ernesta i Rebeki”, leżałem w łóżku zdjęty przeziębieniem czy innym wrednym choróbskiem. I tak się składa, że również teraz, kiedy w moje ręce trafia drugi zbiorczy album o przygodach dziewczynki i mikroba, znów jestem chory. Cóż, taki mamy sezon. Kurowanie się sprzyja jednak czytaniu, a dobry, humorystyczny komiks działa jak najbardziej pozytywnie na nastrój. I właśnie ten album stał się całkiem miłym towarzyszem tych dni. Ale spokojnie, zabawa z nim będzie równe udana, a pewnie nawet lepsza, jeśli będziecie zdrowi i w pełni sił.


Rebeka ma sześć lat, jest mniejsza od innych dzieci i ze względu na słaby układ odpornościowy ciągle choruje. Dlatego też większość czasu spędza w domu, ale nie jest to czas łatwy ani szczególnie przyjemny, bo wciąż rozpiera ją energia i chęć zabawy. A nie jest o rozrywkę łatwo, gdy ma się ciągle kłócących się rodziców i nastoletnią, zajętą własnymi sprawami siostrę. Pewnego dnia Rebeka, wychodząc z domu, złapała wirusa, mikrob okazał się jednak nie taki zwykły. Niezwykle oporny  mutujący, został jej… towarzyszem. Od tej pory razem przeżywają razem wiele przygód. Teraz, gdy zbliża się lato i wakacje, dziewczynka trafia nad morze i odwiedza czarodziejskie królestwo. Kiedy zaś idzie do szkoły, przekonuje się, że nie wszyscy nauczyciele są źli. Niestety wkrótce także odkrywa, że nie tylko ona jest chorowita. Gdy jej dziadek zaczyna chorować, Rebeka rusza w podróż by pomóc mu… oczywiście swoimi metodami.


„Ernest i Rebeka” to seria prosta, lekka, zabawna, bardzo przyjemna w odbiorze i przede wszystkim pouczająca. Daleko jej do tylko humorystycznych opowieści, które mają na celu jedynie poprawienia nastroju odbiorcy, choć i to robi całkiem nieźle. Nie idzie też zbytnio satyryczną ścieżką, jaką podążają podobne komiksy by zyskać głębie. Zamiast tego stawia na emocje i sporo życiowych prawd, nie koniecznie przedstawionych w krzywym zwierciadle.


I wszystko to robi naprawdę w dobrym stylu. Każda z opowieści, jakie składają się na poszczególne tomy serii, to bardzo sympatyczna rzecz do połknięcia w kilka chwil. Można je czytać w kolejności zaprezentowane przez autora, można także poznawać niezależnie od siebie – czasem układają się w pewien ciąg, zawsze jednak są shortami autonomicznymi i doskonale sprawdzają się nawet w oderwaniu od całej reszty. Poza tym bohaterowie szybko kupują naszą sympatię, a ich przygody wciągają i potrafią ująć za serce.


Jeśli zaś chodzi o szatę graficzną, całość narysowana została w sposób typowy dla współczesnych europejskich komiksów humorystycznych, ale jest to rzecz jak najbardziej pożądana. Z jednej strony mamy cartoonową, dość prostą kreskę, z drugiej zagęszczenie kadrów na stronach sprawia, że całość wygląda bardziej szczegółowo i drobiazgowo. Do tego dochodzi dobrze dobrany kolor, potrafiący zbudować ciekawy klimat i świetne zbiorcze wydanie (jeden tom polskiej edycji zbiera w sobie trzy oryginalne albumy z przygodami Rebeki i jej mikroba) w dobrej cenie.


Dlatego też polecam gorąco. To znakomita seria zarówno dla najmłodszych, jak i tych (niekoniecznie tylko trochę) starszych czytelników i warto ją poznać. Jeśli lubicie europejskie serie humorystyczne, będziecie z „Ernesta i Rebeki” bardzo zadowoleni.


A ja dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


Komentarze