KOLEJNA
DEKONSTRUKCJA BAŚNI
Baśnie to nie tylko wiecznie
atrakcyjne i warte przekazywania kolejnym pokoleniom przypowieści z morałem,
który od wieków pozostaje aktualny, ale przede wszystkim część naszej tradycji,
kultury i popkultury. Jednocześnie to nieustająca inspiracja dla wciąż nowych
twórców, którzy najchętniej dekonstruują je i odsłaniają przed nami ich drugie,
nieznane dotąd oblicze. Tak zrobili m.in. autorzy serii komiksowych „Baśnie” i
„Grimm Fairy Tales”, a także twórcy filmu (a co za tym idzie i autorzy
związanych z nim książek) „Następcy”. Teraz Disney serwuje nam serię powieści,
których autorka zastanawia się, co by było gdyby takich klasycznych bajkach coś poszło
inaczej, niż dotychczas. Na pierwszy ogień idzie alternatywna wersja dziejów Śpiącej
Królewny. Co ma do zaoferowania czytelnikom znającym oryginał?
Zanim odpowiem na to pytanie, kilka
słów o samej treści. Każdy z nas zna dzieje Śpiącej Królewny, którą mógł
obudzić tylko pocałunek prawdziwej miłości. Tak się stało, a potem wszyscy żyli
długo i szczęśliwie. Pytanie jednak co by było, gdyby prawda o tym wyglądała
jednak zupełnie inaczej? Właśnie w miejscu przed złożeniem owego brzemiennego w
skutki pocałunku, zaczyna się niniejsza opowieść.
Królewicz pokonał złego smoka, w
którego zmieniła się równie zła czarownica – a może to Diabolina była bestią
zamienioną w czarownicę? kto to może teraz widzieć – i rusza do wybranki swego
serca. Chciałby być z nią nawet, gdyby była zwykłą wieśniaczką, co tam dawne
zasady, trzeba iść z duchem czasu. Na szczęście śpiąca niewiasta jest królewną
z krwi i kości, co stanowi dodatkowy plus. Królewicz dociera do niej, pochyla
się, całuje… i w tym momencie pada nieprzytomny tak, jak ona. Nie ma happy
endu, nie ma radości, pytanie jednak czy w ogóle ich nie będzie? Teraz to
księżniczka będzie musiała sama poradzić sobie z kłopotami. Uwięziona w świecie
snu, gdzie władza Diaboliny jest silniejsza, niż ktokolwiek mógłby sądzić,
Aurora w towarzystwie księcia i przyjaciół, staje do walki o własny los. Ale
trudno rozstrzygnąć kto w tym miejscu jest przyjacielem, a kto wrogiem…
„Dawno, dawno temu… we śnie” nie
jest może wybitną książką, ale to niezła lektura dla nieco starszych dzieci.
Takich, które wyrosły już z typowych bajek dla najmłodszych, ale jeszcze nie
dorosły do czytania fantasy z prawdziwego zdarzenia. Napis na okładce obiecuje
mroczną baśń i to właśnie dostają czytelnicy, chociaż owego mroku nie jest tutaj wiele. Mamy za to
ciekawe spojrzenie na wydarzenia doskonale już znane. Książe pokonuje złego
smoka, ale przecież nie sprawdził czy ten rzeczywiście umarł. Zresztą
płomienie, jakie wypuszczał z pysk w trakcie walki nie zniknęły od tak i teraz
lasy płoną. Ciekawie wypada też budowanie odwrotnego wizerunku postaci – król i
królowa nie są dobrzy, źle rządzili krajem, bawili się, a teraz brakuje
pieniędzy, a ich ziemie trawi zło i zniszczenie, podczas gdy Diabolina jest
ostatnią ostoją dobra. A może to kolejny podstęp zła? Co tu jest prawdą, a co
kłamstwem? To właśnie jest najlepsze w całej opowieści.
Gorzej wypada prosty styl, lekki i
pełen krótkich zdań i akapitów. Z perspektywy dorosłego odbiorcy nie prezentuje
się to szczególnie dobrze, ale dzieci na pewno nie odczują tego w ten sposób.
Tym bardziej, jeśli są przyzwyczajone do współczesnej literatury. W skrócie
rzecz ujmując: całość to niezła dekonstrukcja baśni, z jednoczesnym zachowaniem
bajkowego charakteru, utrzymane w stylu „Wicked: Życie i czasy Złej Czarownicy
z Zachodu”. Starsze dzieci będą zadowolone.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz