KOSZMARNE
WAKACJE
Jakub Żulczyk, autor bestsellerowej
(i nawet zekranizowanej) powieści „Ślepnąc od świateł” i współscenarzysta
popularnego serialu „Belfer”, tym razem zaserwował (a właściwie wznowił) swoim
miłośnikom horror przeznaczony dla młodzieży. Jak autor przyzwyczajony do
literatury dla dorosłych poradził sobie z tym gatunkiem i ograniczeniami
wiekowymi? Naprawdę dobrze, dzięki czemu powstała powieść, która spodoba się
wszystkim miłośnikom takich dzieł, jak np. „Felix, Net i Nika”.
Piętnastoletni Tytus nie jest taki,
jak jego koledzy. Może i nie należy do kujonów, choć uczy się naprawdę dobrze,
niemniej nie interesują go ani sport, ani samochody. W głowie ma stare horrory
z lat 80., książki Stephena Kinga i zjawisk paranormalnych, których najchętniej
chciałby dostarczyć na własnej skórze. Na razie jednak ma inne problemy: gdy wszyscy
jego koledzy jadą na wakacje w różne egzotyczne miejsca, on skazany zostaje na
wyjazd na wieś do babci. A co może być ciekawego w odciętych od świata
Głuszycach, typowej zabitej dechami dziurze, gdzie pewnie nie ma nawet internetu?
Jak się wkrótce okazuje, jest coś takiego. Niedaleko Głuszyc znajduje się
bowiem miasto widmo, którego tajemnice chłopak postanawia zgłębić. Nie wie
jednak jeszcze z jakim złem przyjdzie mu się zmierzyć. Gdy w okolicznych lasach
zaczyna dziać się coś niedobrego, a dawne legendy ożywają, Tytus i nowo poznana,
odważna i zbuntowana Anka, trafiają w sam środek wojny, która – choć cicha –
niesie ze sobą wielkie ryzyko…
Muszę przyznać, że w trakcie
lektury „Zmorojewa” czułem się, jakby Żulczyk napisał książkę o mnie. Sam przed
laty byłem nastolatkiem zafascynowanym horrorami – w szczególności tymi z lat
80., które zrobiły na mnie największe wrażenie w latach młodości – zaczytywałem
się powieściami Stephena Kinga, lubiłem zjawiska nadprzyrodzone (choć w
odróżnieniu od bohatera przyjemność czerpałem ze znajdowania prostych wyjaśnień
podobnych kwestii i zastanawianiu się, jak ludzie mogą wierzyć w takie bzdury),
a i od gier wszelkiej maści nie stroniłem. Cóż, jeśli czytacie moje recenzje
wiecie, że z żadnych z tych rzeczy nigdy nie wyrosłem, a że wciąż jest we mnie
wiele z tego dzieciaka sprzed lat, z sentymentem podchodzę do literatury
młodzieżowej. Tym bardziej, że z klasyką gatunku wiąże się dla mnie wiele dobrych
wspomnień. Wszystko to, w połączeniu z romantyczną nutą, którą zawsze cenię,
sprawiało, że „Zmorojewo” kupiło mnie, trąciło w sercu kilka tęsknych strun i
wciągnęło w swój świat.
Ale nie tylko ze względu na jakże
bliskie mi wątki najnowsza powieść Żulczyka przypadła mi do gustu. To po prostu
kawał niezłej literatury z gatunku znajdującego się na styku urban fantasy i
horroru, pomieszanych z wakacyjną przygodówką. Nie ma w tym nic odkrywczego,
jest natomiast dobre wykonanie. Całość przede wszystkim jest dobrze napisana,
stylem dość prostym, ale nie infantylnym, pełnym lekkości i zabawnych, trafnych
opisów. Jednocześnie nie ma tu naiwności, jaką cechuje się zbyt wiele
współczesnych dzieł tego typu, za co autorowi jestem wdzięczny. Postacie są
nieźle skrojone, akcja odpowiednio szybko poprowadzona, a i klimat został
całkiem przyzwoicie zarysowany. Do tego pisarz podlał to odwołaniami do
wszelkiej maści dzieł grozy i popkultury, a także nawiązaniami do tradycji,
którą w książce kontynuuje – od gimnazjum imienia Edmunda Niziurskiego zaczynając,
na kocie imieniem Rademenes skończywszy, co stanowi miłe puszczanie oka do
starszych odbiorców.
Gorzej jednak rzecz ma się z
głównymi złymi „Zmorojewa”. Widać to wyraźnie już w prologu i nie zmienia się
to wraz z rozwojem akcji. A chodzi o to, że nie wydają się oni ani trochę źli,
niebezpieczni czy przerażający. A tacy właśnie powinni być. Na tym polu widać
jedyną infantylność w całej powieści, która nieco zaniża ogólną ocenę, choć na
szczęście i na tym polu udaje się Żulczykowi stworzyć kilka udanych momentów.
Ta czy inaczej jednak „Zmorojewo”
na tle współczesnych książek dla młodzieży wypada naprawdę znakomicie. To
udana, lekka lektura, z całkiem sporą dozą satyry. Nastoletni czytelnicy,
którzy nie chcą być traktowani przez autora, jak naiwne dzieci oraz
sentymentalni starsi będą z całości zadowoleni. Mi się podobało, mimo paru
zgrzytów, i mam nadzieję, że zapowiedziany już ciąg dalszy pt. „Świątynia”
utrzyma ten poziom.
Komentarze
Prześlij komentarz