FUJ
Z BAŚNIAMI
„Nienawidzę baśniowa” to seria,
która szczególnie w naszym kraju ma predyspozycje do stania się dziełem
kultowym. W końcu takie miano od lat noszą tutaj przygody Lobo, które stały się
jednym z większych fenomenów komiksowych na polskim rynku, a dzieło Skottie’ego
Younga to opowieść, wyglądająca jakby Ostatni Czarnian trafił do świata My
Little Pony. Jest kolorowo, jest tęczowo, jest słodko, jest uroczo, jest
krwawo, jest brutalnie, a słowo autocenzura autorowi mówi niewiele. Kto ceni
takie szalone jazdy bez trzymanki, gdzie dziecięce motywy zderzają się z murem
wulgarnej satyry (i to tak, że rozbijają sobie głowę, a z czaszki, w fontannach
posoki, wypływa mózg) będzie zachwycony.
Nie wyszło. Dziewczynka imieniem
Gertrude trafiła do baśniowego świata, pełnego kolorów, niezwykłości, słodyczy
i innych takich. Trafiła, ale już przez kolejne ćwierć wieku wyrwać jej się z
niego nie udało. Dorosła – mentalnie, bo w ciało wciąż miała dziecięce –
zgorzkniała, szukała możliwości powrotu, ale jak napisałem chwilę temu: nie
wyszło. Teraz zasiada na tronie Baśniowa, chciałaby pomordować, wyrżnąć w pień
jakąś wioskę, ras parę wytępić, takie tam, ale królewskie obowiązki jej na to
nie pozwalają. Kiedy więc nadchodzi Zima a wraz z nią zwolnienie z roli królowej,
Gertrude rusza do akcji. Postanawia po raz kolejny podjąć się questa powrotu do
swego świata i fuj z tym, co będzie musiała zrobić, by tego dokonać. A
właściwie fuj z tym, z całym Baśniowem i wszystkim, co tylko stanie jej na
drodze!
Kiedy wydawnictwo TM-Semic w roku
1994 wypuściło na rynek komiks „Lobo: Ostatni Czarnian”, chyba nikt nie
spodziewał się, że rzecz stanie się obiektem swoistego kultu i jednym z
najbardziej poszukiwanych potem albumów na naszym rynku. Główny bohater nie był
nawet oryginalny, powstał bowiem jako DC-owska odpowiedź na Wolverine’a, z tym,
że jego autorzy postanowili odrzeć go ze wszelkich ludzkich cech, jak
najbardziej podkręcić brutalność, przerysować przemoc, a wszystko to osadzili w
jakże umownych, komediowo-satyrycznych ramach. I właśnie ta inność, brak
poszanowania wszelkich świętości i sprawdzanie jakie granice można przekroczyć
w mainstreamie, przesądziły o sukcesie całości. I dokładnie tą samą drogą
podąża „Nienawidzę baśniowa” Younga. Co prawda nie ma tu jeszcze takiej
obrazoburczości, jak w „Lobo”, ale baśniowe i bajkowe schematy zostają
zdekonstruowane, twórca przepuszcza je przez filtr rzezi i niewybrednego humoru
i dorzuca do tego solidną dawkę puszczania oka.
Całość jest więc bardzo umowna,
mocno przerysowana i podkolorowana. Ale przede wszystkim jest zabawna, chociaż
nie jest to humor dla każdego i raczej to miłośnicy czarnej jego odmiany będą
czuli się tutaj najlepiej. W tym wszystkim nie brak także sentymentalnej, nuty,
w końcu Young na warsztat wziął schematy pamiętane ze szczenięcych lat każdego
z nas. I chociaż tak, jak twórcy „Lobo”, mimo całej lejącej się krwi, kiedy
dotarł do granicy wulgarnego języka, nie przekroczył jej, w „Baśniowie” ma to
nie tylko swój urok, ale i motywację. A wszystko to znakomicie zilustrowane, w
sposób cartoonowy, kolorowy, ale nie szczędzące nam przy tym makabrycznych
detali, ukazanych w stylistyce serialu „Happy Tree Friends” – i znakomicie
wydane.
Kto lubi takie klimaty, będzie z
całości bardziej niż zadowolony. Bo mimo groteskowej, rzeźnickiej estetyki i
niewyszukanego humoru, to kawał dobrej rozrywki. Lepszej, niż początkowo można
by sądzić.
Komentarze
Prześlij komentarz