CZY
VISION ŚNI O ELEKTRYCZNYCH OWCACH
Przyznam, że nie spodziewałem się
wydania tego komiksu na polskim rynku, choć jednocześnie bardzo sobie tego
życzyłem. Raz, że Vision nie jest tu postaci zbyt popularną – ba, nawet w
Stanach nie jest przecież żadnym pierwszoligowcem, mimo iż trafił do filmowych
hitów o przygodach Avengers – dwa, że licząca dwanaście zeszytów seria Toma
Kinga to rzecz bardzo nietypowa, jak na realia superhero. Bo to przede
wszystkim komiks o poszukiwaniu własnego miejsca, człowieczeństwa i spokoju. O
życiu rodzinnym, próbach odcięcia się od przeszłości i znalezieniu szczęścia. Osadzony
w konwencji superhero, ale doskonale wykorzystujący potencjał tematu – o wiele
lepiej, niż np. „Hawkeye” – co czyni z „Visiona” zdecydowanie jedną z
najlepszych rzeczy, jakie w swej ofercie ma Marvel Now.
Vision nie jest człowiekiem. To
stworzony przez Ultrona syntezoid, który z czasem stał się bohaterem, członkiem
Avengers, ukochanym Scarlet Witch i obrońcą ludzkości. Ale teraz Vision chce
być jak człowiek, chce się odciąć od tego, kim jest i wraz z żoną i dziećmi
osiedla się na amerykańskim przedmieściu, starając się odnaleźć w nowej roli.
Ale ani świat nie jest gotowy na taką komórkę rodzinną, ani ona sama nie
potrafi odnaleźć się w owym świecie. Ale im bardziej Vision i jego bliscy się
starają, tym bardziej oczywiste staje się, że wszystko będzie musiało skończyć
się katastrofą. Gdy przeszłość upomina się o byłego avengera, a na jego dom
przypuszczony zostaje atak, całe życie bohatera zaczyna się rozpadać, ale czy
tak rzeczywiście musi być? I czy jest szansa by znalazł to, czego w życiu
szuka?
Tom King to scenarzysta, o którym
można by napisać pewnie ciekawą książkę. W końcu w życiu byłego agenta CIA na
pewno wydarzyła się niejedna ciekawa rzecz. O jego komiksach też można wiele
napisać, choć podchodzę do nich z dość mieszanymi uczuciami. Lubię pisane przez
niego „Batmany”, niemniej to wciąż opowieści nie wybijające się ponad typowe
historie z Gackiem, a już na pewno nie bijące dokonań poprzedniego scenarzysty
serii. Ale „Vision” to rzecz pokazująca, jak wielki potencjał drzemie w Kingu,
który wbrew wykonywanemu wcześniej zajęciu, chyba lepiej czuje się w tego typu
opowieściach, niż sensacyjnych fabułach o pogromcy zbrodni.
To, co stworzył w tych dwunastu
zebranych tu zeszytach (które nie powstałoby gdyby nie wprowadzenie tej postaci
do kinowego uniwersum Marvela), to kawał wprost rewelacyjnej roboty. Niby nie
ma tu nic odkrywczego, bo nad ludzką naturą androidów zastanawiano się już od
samego początku istnienia tego nurtu w fantastyce, a jednak elementy te,
podobnie jak akcja i estetyka superhero, zostały tu znakomicie wykorzystane i
dobrze zmiksowane. Lektura dostarcza nie tylko świetnej rozrywki, ale też i
potrafi skłonić do myślenia (mi najbardziej żal jest żony Visiona). Całość
pozostaje przy tym lekka i dynamiczna, a świetna szata graficzna z miejsca
wpada w oko, łącząc brudnawą kreskę, zwyczajność i nutę efekciarstwa w spójną
całość.
Nic więc dziwnego, że „Vision”
okazał się wielkim, pozytywnym zaskoczeniem od Marvela i zdobył nagrodę
Erisnera – najważniejsze wyróżnienie w branży – za najlepszą serię. Kto szuka
dobrego, niebanalnego i nietypowego komiksu superhero, koniecznie powinien z tą
opowieścią się zapoznać. Tym bardziej, że dostajemy wszystkie dwanaście zeszytów
w jednym solidnym, świetnie wydanym tomie.
Komentarze
Prześlij komentarz