W imię dziecka - Ian McEwan

W IMIĘ ZASAD


Gdybym właściwie przez przypadek, bo jedynie tchnięty przeczuciem, że opisana treść może okazać się czymś ciekawym, nie sięgnął po „Na plaży Chesil”, nigdy „W imię dziecka” nie trafiłoby w moje ręce. Już tytuł nie brzmi zachęcająco, zapowiadając coś na poziomie telewizyjnych produkcji spod szyldu historie z życia wzięte. Opis, który zdaje się potwierdzać takie przypuszczenia, też by mnie nie kupił. Ale ponieważ „Chesil” mnie zachwyciło, po kolejne dzieło McEwana sięgnąłem wbrew temu wszystkiemu. I nie żałuję, bo to naprawdę kawał dobrej literatury. Nie tak wybitnej, jak mój poprzedni kontakt z twórczością brytyjskiego pisarza, ale i tak z czystym sercem mogę polecić ją miłośnikom dobrych książek z ambicjami.


W życiu Fiony Maye zaczyna dziać się dużo i niekoniecznie tak, jakby to sobie wymarzyła. Starzejąca się kobieta, sędzia Wysokiego Trybunału Anglii i Walii, która na prawie rodzinnym zna się tak doskonale, że w środowisku adwokackim jest swoistą legendą, nie dość, że musi stawić czoła rozpadającemu się małżeństwu, to jeszcze na polu zawodowym też nie ma lekko. Oto bowiem musi podjąć decyzję w sprawie siedemnastoletniego chłopaka. Wiara nie pozwala mu podjąć leczenia, a bez niego nastolatek umrze. Ponieważ rodzice są tego samego zdania co on, to na sądzie – a dokładniej na Fionie – spoczywa obowiązek podjęcia decyzji czy skarze go na terapię wbrew jego woli, czy też pozwoli mu umrzeć w imię wyznawanych zasad…


Ascetyczna, literacko znakomicie napisana, bez zbędnych słów, treściwa i przesycona emocjami – taka jest właśnie ta powieść. Jak pisałem na wstępie, nie jest to dzieło równie wybitne co „Na plaży Chesil”, książki, która stała się dla mnie emocjonalnym rollercoasterem. Jednakże patrząc na całość przez pryzmat tematyki, która wydaje się nie tylko do cna już wyeksploatowana (a nawet w tych dobrych dziełach wypadała blado), ale i miałka, nijaka i niewarta uwagi, „W imię dziecka” wypada wprost rewelacyjnie. Co po raz kolejny pokazuje, że książki nie należy oceniać tak po okładce, jak i po opisie oraz tytule. A przynajmniej nie, kiedy na owej okładce widnieje nazwisko dobrego autora.


A takim autorem niewątpliwie jest McEwan. Oszczędnym stylem, na niewielkiej ilości stron, po raz kolejny serwuje nam wiele emocji, sporo prawdy i mnóstwo literackiej siły, jaką mają w sobie tylko powieści z wyższej półki. Siłą tej powieści jest też podanie wszystkiego w prosty, oszczędny, ale skłaniający do myślenia sposób. Autor chce żebyśmy zastanowili się nad tym, jak nasze wybory wpływają na życie nasze i ludzi, których dotyczą. I co właściwie jest ważniejsze: poglądy, przekonania religijne czy życie. Chyba każdy czytelnik w trakcie lektury zada sobie pytanie, co by zrobił, gdyby mógł ocalić komuś życie tylko sprzeniewierzając się wszystkiemu, co ratowany wyznaje i co ceni bardziej, niż siebie. Jednocześnie McEwan niczego nam nie narzuca – a przynajmniej nie w widoczny, wyraźny sposób. I to kolejna cecha jego pisarstwa, którą cenię. To podejście do czytelnika pozwalające odbiorcy zdecydować, czy chce dać się poruszyć na poziomie intelektualnym, emocjonalnym, czy też na obu.


Efekt finalny jest znakomity i wart polecenia każdemu myślącemu czytelnikowi, dla którego książki nie są tylko popołudniową i weekendową rozrywką. Ci, którzy nie przepadają za myśleniem raczej się tu nie odnajdą, bo McEwan pisze przede wszystkim dla inteligentnych odbiorców, ale cała reszta będzie zadowolona. I im „W imię dziecka”, tym bardziej jeśli tytuł i opis ich zniechęcają, polecam z czystym sercem.

Komentarze