W
IMIĘ ZASAD
Gdybym właściwie przez przypadek,
bo jedynie tchnięty przeczuciem, że opisana treść może okazać się czymś
ciekawym, nie sięgnął po „Na plaży Chesil”, nigdy „W imię dziecka” nie
trafiłoby w moje ręce. Już tytuł nie brzmi zachęcająco, zapowiadając coś na
poziomie telewizyjnych produkcji spod szyldu historie z życia wzięte. Opis,
który zdaje się potwierdzać takie przypuszczenia, też by mnie nie kupił. Ale
ponieważ „Chesil” mnie zachwyciło, po kolejne dzieło McEwana sięgnąłem wbrew
temu wszystkiemu. I nie żałuję, bo to naprawdę kawał dobrej literatury. Nie tak
wybitnej, jak mój poprzedni kontakt z twórczością brytyjskiego pisarza, ale i
tak z czystym sercem mogę polecić ją miłośnikom dobrych książek z ambicjami.
W życiu Fiony Maye zaczyna dziać się
dużo i niekoniecznie tak, jakby to sobie wymarzyła. Starzejąca się kobieta,
sędzia Wysokiego Trybunału Anglii i Walii, która na prawie rodzinnym zna się
tak doskonale, że w środowisku adwokackim jest swoistą legendą, nie dość, że
musi stawić czoła rozpadającemu się małżeństwu, to jeszcze na polu zawodowym
też nie ma lekko. Oto bowiem musi podjąć decyzję w sprawie siedemnastoletniego
chłopaka. Wiara nie pozwala mu podjąć leczenia, a bez niego nastolatek umrze.
Ponieważ rodzice są tego samego zdania co on, to na sądzie – a dokładniej na
Fionie – spoczywa obowiązek podjęcia decyzji czy skarze go na terapię wbrew
jego woli, czy też pozwoli mu umrzeć w imię wyznawanych zasad…
Ascetyczna, literacko znakomicie
napisana, bez zbędnych słów, treściwa i przesycona emocjami – taka jest właśnie
ta powieść. Jak pisałem na wstępie, nie jest to dzieło równie wybitne co „Na
plaży Chesil”, książki, która stała się dla mnie emocjonalnym rollercoasterem.
Jednakże patrząc na całość przez pryzmat tematyki, która wydaje się nie tylko
do cna już wyeksploatowana (a nawet w tych dobrych dziełach wypadała blado),
ale i miałka, nijaka i niewarta uwagi, „W imię dziecka” wypada wprost
rewelacyjnie. Co po raz kolejny pokazuje, że książki nie należy oceniać tak po
okładce, jak i po opisie oraz tytule. A przynajmniej nie, kiedy na owej okładce
widnieje nazwisko dobrego autora.
A takim autorem niewątpliwie jest
McEwan. Oszczędnym stylem, na niewielkiej ilości stron, po raz kolejny serwuje
nam wiele emocji, sporo prawdy i mnóstwo literackiej siły, jaką mają w sobie
tylko powieści z wyższej półki. Siłą tej powieści jest też podanie wszystkiego w
prosty, oszczędny, ale skłaniający do myślenia sposób. Autor chce żebyśmy
zastanowili się nad tym, jak nasze wybory wpływają na życie nasze i ludzi, których
dotyczą. I co właściwie jest ważniejsze: poglądy, przekonania religijne czy
życie. Chyba każdy czytelnik w trakcie lektury zada sobie pytanie, co by
zrobił, gdyby mógł ocalić komuś życie tylko sprzeniewierzając się wszystkiemu,
co ratowany wyznaje i co ceni bardziej, niż siebie. Jednocześnie McEwan niczego
nam nie narzuca – a przynajmniej nie w widoczny, wyraźny sposób. I to kolejna
cecha jego pisarstwa, którą cenię. To podejście do czytelnika pozwalające
odbiorcy zdecydować, czy chce dać się poruszyć na poziomie intelektualnym, emocjonalnym,
czy też na obu.
Efekt finalny jest znakomity i wart
polecenia każdemu myślącemu czytelnikowi, dla którego książki nie są tylko
popołudniową i weekendową rozrywką. Ci, którzy nie przepadają za myśleniem
raczej się tu nie odnajdą, bo McEwan pisze przede wszystkim dla inteligentnych
odbiorców, ale cała reszta będzie zadowolona. I im „W imię dziecka”, tym
bardziej jeśli tytuł i opis ich zniechęcają, polecam z czystym sercem.
Komentarze
Prześlij komentarz