Chyba nie ma w fantastyce ostatnich
lat gatunku popularniejszego niż postapo. Nasi rodacy też nie zostają na tym
polu w tyle, choć jak patrzę na te wszystkie powieści rozwijające uniwersum
marnego „Metra 2033”, robi się żal. Gdzie swojskie klimaty? Gdzie rodzime
strony? Dlatego z ciekawością sięgnąłem po „Pieśń o Warszawie” i… Wyszło
nieźle, nie wybitnie, a schematy gatunkowe nie zostały przełamane ani
odświeżone, ale całość czytało się szybko i całkiem przyjemnie.
Świat się skończył, cywilizacja
upadła, ludzie zeszli do podziemi, a to, co na powierzchni, popada w ruinę,
ginie pochłaniane przez sawannę i lasy i zaludnia się coraz bardziej dzikimi
zwierzętami i jeszcze gorszymi od nich stworami - tak przynajmniej postrzega je główny bohater. Nikt tu już nie pamięta, jak
to było dawniej. Nikt nie wie już dokładnie co w ogóle się stało. Właśnie w
takim świecie żyć przyszło Oskarowi, młodemu mężczyźnie pracującemu jako
goniec. Jego życie oznacza niebezpieczne wypady do świata na powierzchni, gdzie
co dzień ryzykuje życiem. Jakby tego było mało, coś, co wydarzyło się w
przeszłości, sprawia, że znajduje się on na celowniku także zwykłych ludzi.
Wkrótce jednak jego życie znajdzie się na zakręcie, a od tego, dokąd zawiodą go
drogi, zależeć będzie dosłownie wszystko…
„Pieśń o Warszawie” to postapo typowe
pod każdym względem, więc serc jego przeciwników na pewno nie kupi. Dominika
Tarczoń, z tematyką związana od lat, choć nie jako pisarka, a recenzentka i
propagatorka tego typu fantastyki, wzięła tu bowiem wszystko to, z czego
gatunek słynie. Niepozorny bohater-wybraniec, zniszczony świat, ludzkość
kryjąca się pod ziemią, nieszczególnie przyjazne stwory biegające po
powierzchni… Długo można by wymieniać. Kto tego nie lubi, nie polubi nawet mimo
swojskich klimatów. Kto ceni, będzie zadowolony, bo nawet jeśli żadnego novum
tu nie uświadczy, czeka na niego całkiem przyjemne odtwarzanie ulubionych motywów.
Oczywiście największą siłą całości są
warszawskie realia. Kto mieszka w stolic albo choć trochę ją zna, z pewnością
będzie dobrze się bawił, sprawdzając, jak zmieniły się konkretne miejsca. Kto
nie zna, niech odpali sobie street view, też może być ciekawie. Poza tym
Tarczoń pisze w sposób całkiem przyjemny, nieskomplikowany, lekki i szybki w
odbiorze. Co prawda bohaterowie, a w szczególności Oskar, nie są szczególnie
pogłębieni psychologicznie, ale cóż, to literatura stricte rozrywkowa więc
możemy to wybaczyć.
Czasem jednak autorce zdarzają się
potknięcia. Najmocniej w oczy rzuciła się mi scena z początków książki, gdzie
bohater w tunelu widzi dzikie zwierzę. Ma (bohater, nie zwierzę) broń w ręku,
ale woli uciec, bo wie, że nie zdąży wycelować i strzelić, choć bestia śpi. Ucieczka
jednak ją budzi, ale bohater, choć przegrywając wyścig o życie, jest jednak w
stanie odwrócić się i próbować strzelić do niej. Zawsze można jakoś to
tłumaczyć, ale lepiej byłoby po prosu wyciąć takie drobiazgi.
Na szczęście jako całość „Pieśń o Warszawie”
wypada przyjemnie. Ma udany nastrój, podobnie, jak rozpalony słońcem, duszny
klimat i całkiem niezłe dialogi, od razu kojarzące się z rodzimymi dziełami.
Jak na debiut, jest więc całkiem udana i warta polecenia. Jak już mówiłem
wyłącznie miłośnikom gatunku, ale w końcu to im dedykowana jest ta powieść,
prawda?
Komentarze
Prześlij komentarz