GDYBY PATER PARKER BYŁ SYNEM MARSJAŃSKIEGO ŁOWCY
„Invincible” bywa określany mianem
najlepszej serii superhero. Jak już pisałem, nie zgadzam się z tym mianem, bo
nawet jeśli odrzucić dzieła takich legend, jak Alan Moore czy Frank Miller,
przylepiając im łatkę komiksów antihero (z czym trudno się zgodzić, bo patrząc
na schemat gatunku, Invincible” też byłby do niego zaliczony), twórcy pokroju
Marka Millara radzą sobie lepiej, niż Robert Kirkman. Co nie zmienia faktu, że
seria ta to kawał świetnego komiksu zarówno dla miłośników superbohaterskich
opowieści, jak ludzi nimi znużonych. Jeśli podobały Wam się komiksy pokroju
„Czarnego młota”, oparte na żonglowaniu motywami i postaciami wyglądającymi,
jak wszystkim doskonale znani bohaterowie, „Invincible” to rzecz dla Was.
Mark Grayson to młody superbohater, znany
światu, jako Invincible. Ma moce, ma typowe dla herosa pochodzenie, ale ma też
i niejeden życiowy problem, z którym musi się mierzyć. Po wydarzeniach z
poprzedniego tomu i wszystkim, co wiązało się z jego ojcem, także bohaterem,
chłopak wkracza na ścieżkę kariery samodzielnego obrońcy naszej planety. Nawet
w życiu osobistym wiedzie mu się teraz nieźle, bo i znalazł niezłą pracę, i
jego miłość kwitnie. Jak się jednak można było spodziewać, wkrótce kłopoty dają
o sobie znać. Czyży czekało go spotkanie z ojcem?
Robert Kirkman nie jest jednym z
moich ulubionych scenarzystów. A mógłby. To w końcu autor z tej samej grupy, do
której zaliczyć mogę wspomnianego już Marka Millara, Jeffa Lemire’a czy Briana
K. Vaughana – czyli scenarzystów, którzy zamiast bawić się w oryginalność,
wykorzystują zgrane motywy, wątki, schematy i postacie by opowiedzieć coś
świeżego. Czasem pastiszowego, czasem poważnego, zawsze zawierającego element
hołdu dla klasyki, tak komiku, jak i filmu. Kirkman z tego grona wypada
najsłabiej, bo jego odtwórstwo nie ogranicza się tylko do wybrania z pierwowzorów
tego, co najlepsze, a często kopiuje je z całym inwentarzem. Jednocześnie i tak
prezentuje się lepiej, niż masa mainstreamowych pisarzy. A „Invincible” to
najlepsze z jego dzieł, lepsze niż opus magnum, „The Walking Dead: Żywe trupy”,
więc jest po co sięgnąć.
„Niepokonany”, jak w wolnym
tłumaczeniu brzmiałby polski tytuł tej serii, to dzieło bawiące się konwencją
superhero, zaczynając od bohatera, będącego tym, kim byłby Peter Parker, gdyby
był mniejszym kujonem, a jego ojcem okazał się Marsjański Łowca, na konkretnych
scenach czerpanych z dokonań pokoleń autorów skończywszy. Świetnie się to
czyta, jeśli czytelnik rozeznany jest w tym, co działo się w Marvelu i DC, bo
Kirkman ciągle puszcza do nas oko, ale i równie dobrze bawić będą się ci, dla
których „Invincible” będzie pierwszym spotkaniem z superhero.
Bo to dobry komiks. Nie wybitny, ale
dobrze napisany, klimatyczny, wciągający, odpowiednio dynamiczny i zabawny.
Nieźle narysowany (choć kreska mogłaby być mniej cartoonowa) i przede wszystkim
rewelacyjnie wydany w pięknych, zbiorczych tomach, pełnych dodatków. Kto lubi
typowo amerykańskie komiksy głównego nurtu, podobnie, jak ci żywiący do nich
sentyment, ale zmęczeni już ich materią, znajdą tu coś dla siebie. Dlatego
polecam „Invincible” i ciekaw jestem, co Kirkman pokaże nam w kolejnych tomach.
A wydawnictwu Egmont dziękuję za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz