CZTERDZIESTOLECIE
FISTASZKÓW
„Fistaszków” nikomu nie trzeba
polecać. „Fistaszków” nikomu także nie trzeba przedstawiać. W dobie, kiedy
gatunek superbohaterskich opowieści ma się lepiej, niż kiedykolwiek dotąd (nie
jakościowo, bo gdy patrzę na ukazujące się obecnie w Stanach serie, zastanawiam
się czemu jeszcze ktoś chce je czytać, ale pod względem popularności, którą
zapewniły im kinowe hity już tak), inne tytuły zdają się schodzić na dalszy
plan. „Fistaszkom” jednak raczej to nie grozi. Nie potrzebują hitów kinowych,
bo ich pozycja jest wyrobiona nawet mimo faktu, że od lat autor nie żyje, a
zatem na rynku nie pojawiają się żadne nowe epizody.
Najnowszy tom „Fistaszków”,
zbierający komplet pasków z lat 1989-1990, właśnie pojawił się na rynku. Jak
zawsze jest to spore komiksowe wydarzenie, bo seria Charlesa M. Schultza to nie
tylko klasa sama w sobie, ale przede wszystkim jedno z największych dokonań
komiksu prasowego w dziejach, niemniej ta część jest ważna też z innego powodu.
Jakiego? Seria w roku 1990 obchodziła swoje czterdzieste urodziny i właśnie w
tym tomie otrzymujemy jej jubileuszowe paski. Nie ma to jednak najmniejszego
wpływu na odbiór całości. Album, tak jak i poprzednie, to kawał rewelacyjnej,
inteligentnej satyry, która zachwyci czytelników w każdym wieku.
W świecie „Fistaszków” jak zwykle
dzieje się wiele. Więcej. I jeszcze trochę.
Miłość kwitnie wokoło, gdy okazuje
się, że nauczycielka w kimś się zakochała. Linus, który marzył, że ożeni się z
nią, kiedy dorośnie, jest rozczarowany. Ale uczucie nie omija także Charliego
Browna, który znajduje sobie dziewczynę. Co dzieje się poza tym? Snopy i Spike
nie chcą brać udziału w konkursie na… najbrzydszego psa, a Linus zakłada Ruch
Wielkiej Dyni i stara się nawrócić wszystkich wokoło. Marcie zaś nie może
znieść presji bycia dobrą uczennicą. Oczywiście nie może przy tym zabraknąć
letniego obozu i szkoły letniej, a także kolejnych prób Snoopy’ego stworzenia
literackiego arcydzieła. A to zaledwie ułamek tego, co czeka na bohaterów i
czytelników w tym tomie!
Ważniejsza od pozycji jest jednak
ich jakość. Owszem, zdarzają się tomy nieco słabsze (ale nawet te słabsze są
rewelacyjne!), jednak wciąż „Fistaszki” są ponadczasowe, inteligentne i piekielnie
trafne. Komentują (krytykują) amerykański styl życia? Tak, ale ich uniwersalność
sprawia, że nie ważne gdzie mieszka czytelnik, znajdzie tu coś dla siebie i
odnajdzie się w tym świecie i w towarzystwie tych bohaterów. Co więcej, choć seria
powstała niemal siedemdziesiąt latu temu i przez cały czas jej trwania nie
zmieniła się niemal w ogóle, pozostaje tak samo atrakcyjna i aktualna, jak
dekady temu, a to zdarza się niezwykle rzadko.
Tak jak niezwykle rzadko zdarza się
taka znakomita szata graficzna. Prosta, ale pełna talentu, wyczucia i uroku. W
skrócie: wszystko, łącznie z wydaniem, jest tu świetne. A minusy? Właściwie
jest jeden: kolejne tomy ukazują się tylko dwa razy do roku, a takie
„Fistaszki” chciałoby się czytać najlepiej co miesiąc. Sięgajcie więc po
kolejne tomy w ciemno, nie pożałujecie.
Komentarze
Prześlij komentarz