Azymut #3: Antropotamy Nihilu - Wilfrid Lupano, Jean-Baptiste Andréae

METAFIZYKA RADOSNEGO CIERPIENIA



Właśnie na naszym rynku ukazało się wznowienie trzech wydanych przed kilkoma laty tomów znakomitej serii clockwork punkowej, „Azymut”. Wszystko z okazji premiery najnowszej jej odsłony. Zanim jednak przejdę do omawiania tomu czwartego, przypominam więc wszystkie wcześniejsze komiksy z tego cyklu, bo warto o nich pamiętać. W końcu to kawał wprost rewelacyjnej rozrywki, oferującej czytelnikom mnóstwo akcji, przygód, humoru, szczypty erotyki i wprost genialne ilustracje, które przykuwają wzrok na wiele dłużej, niż wymaga samo czytanie.


Problemy wywołane przez Piękną Manię Ganzę przybierają realne kształty katastrofy, która dotyka całego królestwa. Król Ireneusz Wielkoduszny wypowiada wojnę królowi Alcestowi, a przy okazji także i oceanowi, Tycistan, każący teraz nazywać się mianem Wielkistanu rozpoczyna agresję na wszystkie ościenne kraje naraz, Baba Musir zaś wysyła w teren swoje bojówki. Trudno aż uwierzyć, że to wina jednej tylko kobiety! Ale co w takim razie robi nasza Piękna, która dokonała zamiany – długie, wielusetletnie życie w zamian za śmierć tysięcy? Oczywiście ucieka wraz ze swoimi towarzyszami. Jednak zakochany w niej Eugeniusz zostaje schwytany przez jej matkę, królową Eteru, której zależy nie na uniknięciu rzezi, a zgładzeniu córki. Do czego to wszystko doprowadzi?


Zabawa jak zwykle jest przednia. Jest tu tragedia, jest walka, jest wisząca w powietrzu wojna, ale to radosne cierpienie. Metafizyka radosnego cierpienia, że posłużę się słowami jednego z bohaterów, i to hasło najlepiej podsumowuje cały album. Absurdalny humor, równie absurdalny żywo-mechaniczny bestiariusz, szaleństwo w zachowaniach bohaterów (ostrzał wody, którą uważa się za winną!) i cała plejada barwnych postaci. Sprawczyni wszystkiego to klasyczna femme fatale, piękna i niebezpieczna, zakochany w niej artysta także jest bohaterem dość typowym, lecz u ich boku pojawia się gadający, bardzo kochliwy królik, który jest Biegunem Północnym, Pani z Piasku czy stworzenia, które zyskały nieśmiertelność. A wszystko to pośród „zwierząt”, których na poły mechaniczna forma cielesna stanowi nie ingerencję techniczną, a naturalny biologiczny twór, osadzone w pięknym, zróżnicowanym świecie rożnych kultur. Świecie pełnym własnych tajemnic i specyficznie pojmowanych praw fizyki.


Świecie, który jakże pięknie ożywił na stronach Jean-Baptiste Andréae. Jego grafika to proste, przedstawione w humorystycznym ujęciu postacie zamknięte w ramach niezwykle realistycznych, drobiazgowo przestawionych krajobrazów, prezentujących bogatą rozciągłość od jałowych pustyń po tętniących wilgotną zielenią dorzeczy. Genialny kolor, perfekcyjne oddanie światła i cienia i te clockwork punkowe mechanizmy, wszystko to przykuwa i urzeka. Fascynuje i zachwyca. I pobudza apetyt na więcej.


Wszystkie te elementy zagrały w tej serii, jak w zegarku, sprawiając, że „Azymut” to jeden z najciekawszych europejskich cykli ostatnich lat, tak pod względem scenariuszowym, jak i graficznym. Polecam gorąco, szczególnie, że polska edycja została też pięknie wydana. Rozejrzyjcie się za nią wśród nowości, na pewno przykuje Wasz wzrok.

Komentarze