LUCKY
LUKE ZA GRANICĄ
Drugi z wydanych w czerwcu albumów
o przygodach Lukcy Luke’a to dzieło kontynuatorów serii, którzy przejęli pracę
nad nią po śmierci oryginalnych autorów. Poziomu prac Goscinnego zatem nie
osiąga (choć bardzo niewiele mu do nich brakuje), ale za to czytelnicy i tak
dostają kolejny bardzo dobry komiks humorystyczny, który dla odmiany rzuca
naszego bohatera poza granice Stanów Zjednoczonych. Jak poradzi sobie na
zupełnie nowych, a jednak jakże mu bliskich terenach? Na to pytanie w
znakomitym stylu odpowiada „Piękna Prowincja”.
A cóż to za piękna prowincja? A
właściwie Prowincja należałoby rzec. Bo to nie określenie jakiegoś terenu na
obrzeżach (choć właściwie i w ten sposób śmiało możecie odczytywać ten tytuł,
skoro Lucky Luke wybywa poza granice USA), a imię urodziwej klaczy, w której na
rodeo zakochuje się Jolly Jumper. Kiedy ślicznotka przez swojego właściciela
zostaje zabrana daleko, bo aż do Quebecu w Kanadzie. Wierny koń Lucky Luke’a
popada w depresję, ale właściciel nie może pozwolić mu cierpieć, dlatego
postanawia wyruszyć z nim za granicę w ślad za kochaną! Podróż na drugi koniec
kontynentu to jednak prawdziwe wyzwanie. Tym bardziej, że jak się wkrótce
okazuje w Kanadzie mówi się po francusku! Jak z tym wyzwaniem poradzi sobie
nasz kowboj? A, jak się wkrótce okaże, problemy miłosne to nie jedyne kłopoty,
jakie czekają na naszych dzielnych bohaterów…
„Piękna Prowincja” pod wieloma
względami przypomina mi znakomity album „Kowboj w Paryżu”. Tu i tam Lucky Luke
wyrusza za granicę, na dodatek do francuskojęzycznego kraju, co stanowi
autoparodystyczny motyw. W końcu „LL” to seria belgijska, a zatem stworzona w
języku francuskim właśnie. Parodii i satyry jest tutaj więcej, głównie jeśli
chodzi o znane kanadyjskie osobistości, ale nie tylko. To już jednak do
odkrycia pozostawiam Wam. Ważne, że Laurent Gerra, scenarzysta np. „Wujaszków
Dalton” godnie kontynuuje spuściznę swoich wielkich poprzedników, wyciskając z
tematu odrobinę świeżości.
Całość jak zawsze doskonal bawi, bo
dowcipy są różnorodne, zarówno słowne, sytuacyjne, jak i obrazkowe, a w nich
nie brak zarówno tych prostych i niewysublimowanych, jak i czegoś wyższego i
ambitniejszego. Mnóstwo tu też przygód i szybkiej akcji, bo tego wymaga
westernowa konwencja, a przy okazji mamy tu świetny klimat i solidną dawkę
uroku. Miłosne uniesienia, które w serii występowały już nieraz w różnej konfiguracji,
także i tu świetnie się sprawdzają, a dobre odtworzenie wszystkich
najważniejszych dla „LL” motywów sprawia, że fani cyklu będą bardzo zadowoleni.
Do tego dochodzą oczywiście
tradycyjnie znakomite, cartoonowe ilustracje. Achdé, który dał nam takie tomy
serii, jak „Ziemia obiecana” czy wspomnianego „Kowboja w Paryżu”, znakomicie
oddaje styl twórcy postaci Morrisa, a świetny, bardzo klasyczny kolor,
znakomicie całość uzupełnia. Fani „Lucky Luke’a”, jak i wszyscy miłośnicy
dobrych komiksów dla całej rodziny, które odczytywać można na kilku poziomach,
będą zadowoleni.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz