W
OPARACH SAMOGONU
Co zaczyna się przylotem kosmitów
do Wojsławic, a kończy spaleniem w kominku nogi Ramzesa XIII? Oczywiście zbiór
najnowszych przygód egzorcysty amatora i czołowego wieśniaka-alkoholika
polskiej literatury, Jakuba Wędrowycza. Zbiór co prawda – podobnie, jak i
poprzedni – nieco już wtórny, wciąż jednak dostarczający dobrej, szalonej i
bezkompromisowej rozrywki na niezłym poziomie, która może i nie grzeszy logiką,
ale rozbawić potrafi i to konkretnie.
Jakub Wędrowycz powraca, po raz
kolejny rozwiązując niezwykłe sprawy, pakując się w chore sytuacje i starając
się uprzykrzyć życie rodowi Bardaków. Tym razem poznaje szokującą prawdę skąd
wzięły się gumofilce, snuje rozważania nad pradawnymi roślinami i odkrywa
istnienie „Bardak’s Coffe”! Jakby tego było mało policja poprosi go o pomoc w
śledztwie w sprawie seryjnego mordercy, który raz w roku w Światowy Dzień
Przytulania morduje jedną ofiarę, a lokalny barman postanowi odbić sobie na
mieszkańcach Wojsławic stratę, jaką poniósł jego krewny. A na tym nie koniec!
Co Jakub i Semen mają wspólnego z bitwą pod Grunwaldem? Kto puka do drzwi
śmierci? Kogo boi się Jakub Wędrowycz? I przede wszystkim jakie tajemnice
skrywa jeszcze historia rodu jego i Bardaków? Wszystko to i jeszcze więcej
czeka na Was w tym tomie!
Jakub Wędrowycz co prawda zmarł w
wydanym dokładnie dekadę temu szóstym tomie swoich przygód (i to w otwierającym
go tekście), wciąż jednak ma się całkiem dobrze. Minęło dziesięć lat, wyszły
trzy kolejne książki o jego losach (czyli łącznie ponad 50 opowiadań), a wciąż
nie zanosi się, by był to koniec. I dobrze, bo chociaż seria miała swoje wzloty
i upadki, wciąż lubię do niej wracać. Na najnowszy tom przyszło czytelnikom
czekać całe trzy lata, ale chyba nikt nie będzie miał wątpliwości, że warto
było. Rzecz śmieszy i to najważniejsze, bawi – a to też istotne, a przy okazji
pozwala zanurzyć się na kilka długich godzin w przesiąkniętych oparami samogonu
Wojsławicach, zapominając o własnych troskach i problemach.
Czy coś się zmieniło od czasu
wydania „Konana Destylatora”? Przede wszystkim Pilipiuk stał się mniej
wulgarny. „Konan” wydaje się być teraz takim jednorazowym wypadem w bardziej
ostre rejony, bo „Karpie” to powrót do wcześniejszego poziomu przekleństw. Cała
reszta pozostała taka sama. Dobrze, że Pilipiuk i tym razem nie porwał się na
żadną naprawdę długą formę o Jakubie, bo te nigdy nie wychodziły mu dobrze.
Raczej jak na siłę sklejone kilka opowiadań, które spajały jedne fabularne
ramy, jednak to się nie sprawdzało. Zawsze sprawdzały się za to opowiadania
(okej, pamiętam wyjątek z poważnym teksem, debiutem Wędrowycza, ale cóż, nikt
nie jest idealny) i sprawdzają tym razem. Dobrze napisane, najczęściej nieźle
pomyślane i mające swój klimat – swojski, ale mocno czerpiący zarówno z klasyki
horroru, jak i dzieł pokroju „Kapuśniaczka” (dwóch starych kumpli alkoholików i
kosmici nad ich wsią). Sympatyczne ilustracje i dobre wydanie miło wieńczą
całość, ale to już przecież standard.
Czy trzeba dodawać coś jeszcze?
Miłośnikom Wędrowycza polecać nie będę, bo nie muszę, sięgną w ciemno, jak on
sięga po coś z procentami. Przeciwników przekonać zaś nie zdołam. Ale jeśli
jeszcze nie znacie tej serii, a chcielibyście poczytać śmieszną, swojską
fantastykę, spróbujcie – Jakub nie przypadkiem stał się takim kultowym dziełem,
a Pilipiuk jednym z najlepiej sprzedających się rodzimych pisarzy. I śmiało
możecie zacząć od tego tomu, każde z opowiadań jest samodzielną humoreską i do
ich lektury nie musicie wiedzieć o bohaterach właściwie nic.
Komentarze
Prześlij komentarz