KONIEC
ODYSEI
To już siódmy zbiorczy tom przygód Lanfeusta
wypuszczony przez Egmont w ciągu dwóch lat. Łącznie dało nam to trzydzieści
albumów, z czego niemal połowa nigdy wcześniej nie ukazała się w naszym kraju.
Wszystko to byłoby jednak bez znaczenia, gdyby nie fakt, że „Lanfeust” jest
świetną opowieścią i jedną z najlepszych serii humorystycznego fantasy, jakie
zagościły na naszym rynku. To jednocześnie kawał znakomitej fantastyki jako
takiej, łączącej w sobie najróżniejsze gatunki i nie zawiedzie miłośników poważnej
jej odsłony. A finałowy tom „Odysei Lanfeusta”, będący jednocześnie ostatnią
(przynajmniej z dotychczas stworzonych) odsłoną głównego cyklu, w świetnym
stylu wieńczy całość.
Lenfeust nigdy nie miał szczęścia do
spokojnego życia. Zaczynając jako kowal, nie spodziewał się, że zyska olbrzymie
moce i zostanie wmieszany w szalone, krwawe i niebezpieczne wydarzenia. Potem los
rzucił go na wyprawę w kosmos, a teraz, kiedy powrócił, nadal musi mierzyć się
z trudami. W rękach jego i jego żon znalazły się bowiem losy świata, a także
magii. Lanfeust musi nie tylko pomóc uratować Magohamotha, któremu Troy
zawdzięcza istnienie mocy, ale też i przygotować się na ostateczna konfrontację
z Lilit. Pożeraczka światów chce bowiem pozbawić mocy Magohamotha, żeby sprowadzić
na ten świat swoją rodzinkę, a wtedy nie wydarzy się nic dobrego. Czy bohaterom
uda się powstrzymać zagrożenie? Czy wszyscy przetrwają nadciągające wydarzenia?
I jak Lanfeust poradzi sobie w konfrontacji ze… swoją pierwszą żoną?
Na te i inne pytania doskonale
odpowiada drugi i finałowy tom „Odysei”. Kto czytał poprzednie części, wie
doskonale czego się spodziewać. Akcji, przygód, seksownych kobiet, twardych
facetów, humoru, lejącej się krwi, niezwykłych stworzeń i prawdziwych popisów
wyobraźni. Choć za nami już tyle części, „Lanfeust” nie zwodzi, a autorzy
udowadniają, że wciąż mają w głowach całkiem sporo niezłych historii. Owszem,
cykl najlepiej czytało mi się, kiedy po raz pierwszy poznawałem niektóre z jego
wczesnych części w latach nastoletniości, wciąż jednak bawię się doskonale i
mam tylko ochotę na więcej i więcej.
Fabuła serii to w końcu typowy
fantastyczny quest, który nigdy przecież się nie nudzi, pod warunkiem, że jest
dobrze wykonany, a ten, jak już mam nadzieję Was przekonałem, taki właśnie
jest. Nie ma tu miejsca na nudę, nie ma też fabularnych wpadek i idiotyzmów. To
solidna, rzetelna robota, typowa dla europejskich komiksów środka, ale
jednocześnie jakościowo bijąca na głowę wiele podobnych opowieści. Świetnie
narysowana, bardzo klasycznie, choć w ostatnich tomach widać spory udział
komputerowych efektów, łącząca realizm i cartoonową stylistykę, wpada w oko, a doskonałe
wydanie dobrze całość uzupełnia.
Komentarze
Prześlij komentarz