RYTUAŁ
PRZEJŚCIA
Od dekad fani twórczości Stephena
Kinga sprzeczają się czy najlepszym jego dziełem jest „Bastion” czy też może
„To”. Ja uparcie pozostanę wierny romantycznej balladzie SF „Dallas ‘63”, ale
„To” zdecydowanie znajduje się w czołówce moich ukochanych prac Króla Horroru.
Teraz, wraz ze zbliżającą się premierą drugiej części ekranizacji książki,
monumentalna powieść powraca po raz kolejny na półki polskich księgarń, tym
razem z nową, rewelacyjną okładką filmową. Kto więc jeszcze jej nie czytał, a
ceni dobre opowieści z dreszczykiem, powinien koniecznie po nią sięgnąć. Nie
dość bowiem, że to jedna z najlepszych historii grozy, jakie kiedykolwiek
powstały, to jeszcze stanowi ówczesne opus magnum Kinga, podsumowanie
wszystkich jego horrorowych fascynacji, wielki test z ludzkich lęków i
pożegnanie z potworami. A wszystko to rozpisane na ponad tysiącstronicowe
tomiszcze, które pod każdym względem robi wielkie wrażenie i wciąga tak, że
trudno jest odłożyć książkę na półkę przed jej skończeniem.
Rok 1957. Po ulewnych deszczach
Derry zmienia się w zalane miasto. Nie każdy jednak narzeka na ten stan rzeczy.
Dziewięcioletni George Denbrough wychodzi pobawić się w płynącej wodzie łódką z
papieru. Sam, bo jego brat leży chory w łóżku. Kiedy chłopiec w jednym z
kanałów dostrzega postać klauna, nie wie jeszcze co to będzie dla niego
oznaczało. Chwilę potem ginie tragiczną śmiercią, ale to zaledwie początek
koszmaru, który obejmie całe miasto…
Rok 1984. W Derry dochodzi do
zamordowania geja, jednak sprawcy, jak jeden mąż powtarzają, że na miejscu zbrodni
był ktoś jeszcze - klaun. Gdy dowiaduje
się o tym, miejscowy bibliotekarz, a zarazem przyjaciel brata George’a, Mike
Hanlon, postanawia powiadomić swoich dawnych towarzyszy, że zło powróciło.
Kiedyś stawili mu czoła, choć nie pamiętają już wielu spraw i poprzysięgli, że
zrobią to ponownie, jeśli To wróci. Teraz nadszedł czas na ostateczną
konfrontację, zanim jednak to nastąpi będą musieli przypomnieć sobie o tym, co
przeżyli ćwierć wieku wcześniej, a świadomość tamtych wydarzeń może być dla
nich śmiertelnie niebezpieczna…
Prawda o „To” jest taka, że kiedy
Stephen King zabrał się za jej pisanie w latach 80. XX wieku, nie był pewien
czy cała opowieść w ogóle powstanie. Wiedział, że będzie to dzieło monumentalne
i wymagające. Pomysł na całość, choć nie do końca sprecyzowany, narodził się w
1976 roku, kiedy King, czekając na naprawę samochodu, spacerował po okolicy warsztatu
samochodowego. Przechodził właśnie po drewnianym mostku, przypomniała mu się
bajka „Trzy koziołki” Petera Christena Asbjørnsena i Jørgena Moe’a i w głowie
zrodziło się pytanie: a co gdyby troll z opowiastki nagle do niego zawołał
mostu? Od razy powróciły do niego wszystkie dziecięce lęki i zapragnął napisać
to, co dawna chodziło mu po głowie – rozliczenie ze wszystkimi strachami, jakie
nawiedzają nas w życiu. Zebranie wszystkiego, czego boją się ludzie, tak jak na
początku każdego odcinka „Królika Bugsa” zbierali się wszyscy bohaterowie (cóż,
Król Horroru nie raz inspirował się tą animacją, że wspomnę choćby „Co jest,
doktorku” z „Lśnienia”). Wciąż jednak czegoś mu brakowało.
Tu z pomocą przyszło samo miasto i
ludzie. King, jak na gawędziarza przystało, chodził po Bangor, zaglądał w różne
miejsca, a kiedy znalazł coś ciekawego, pytał o to mieszkańców. Tak usłyszał
opowieść o wielkiej powodzi, podczas której można było przepłynąć z jednego
końca miasta na drugi czy o plątaninie podmiejskich kanałów. Brzmi znajomo? To
oczywiście jedynie fragment wszystkich inspiracji, bo Król splótł tu zarówno
prawdziwe wydarzenia (zamordowanie geja przez grupę nastolatków), jak i własne
sny (scena z lodówką to właśnie jeden z nich) i tak ostatecznie zrodziła się
powieść, która podsumowała całe dotychczasowe życie i karierę pisarza. Powieść
najbardziej osobista z ówcześnie wydanych i, jak już wspominałem, stanowiąca
pożegnanie z pisaniem o potworach. Potem King tworzył już tylko książki o
duchach, kosmitach, psychopatach i tym podobnych, choć w ten czy inny sposób do
tematu potworów w końcu i tak powrócił, ale to już materiał na zupełnie inne
rozważania.
Zostawmy więc już te kulisy
powstawania „To” i skupmy się na tym, co ma powieść od zaoferowania, a jest
tego mnóstwo. Przede wszystkim King bierze tu na warsztat dosłownie wszystko,
co może nas straszyć, odwołuje się do naszych dziecięcych, popkulturowych i
pierwotnych lęków, wplata w to wszystko znakomite tło obyczajowe i świetnie
skrojone postacie i serwuje nam powieść, która autentycznie wciąga i fascynuje.
Jak nikt inny bowiem potrafi rozliczyć się z dzieciństwem (tym zresztą miało
być „To”), a tutaj wątki te doprowadza do perfekcji. Do perfekcji doprowadza
również małomiasteczkową społeczność, z jej tajemnicami i niezwykłym klimatem i
bohaterami. Mentalność wymyślonego przez niego Derry też urzeka, a wakacyjne
wydarzenia potrafią wprowadzić sielankowy nastrój, charakterystyczny dla ciszy
przed burzą. Burzą, która nie minie przez ponad ćwierć wieku, chociaż na chwilę
znowu przycichnie.
Pozostaje jednak jedno zasadnicze
pytanie: czy „To” straszy? W moim przypadku odpowiedź brzmi: nie. Ale też i
Stephen King nie napisał żadnej książki, która by napawała mnie lękiem. Ba, w
życiu nie spotkałem literackiego horroru, który wzbudziłby we mnie strach, choć
Kojiemu Suzukiemu udało się nieco mnie zaniepokoić niektórymi scenami „The Ring:
Krąg” czy „Spiral”. Nie mogę być więc miarodajny w tej kwestii, mogę za to
powiedzieć, że powieść ma relacyjny klimat, autor potrafi też zbudować napięcie
i zaatakować scenami, które na długo pozostają w pamięci – i to wcale nie
horrorwymi sekwencjami, bo częściej Król bardziej porusza nas zwyczajnymi,
emocjonującymi momentami, niż grozą. Taki już jego urok – i to w nim cenię
najbardziej, bo obyczajowe wątki przemawiają w końcu do każdego, poruszając w
odbiorcy niejedną osobistą strunę .
Niestety, jednocześnie pojawiają
się w „To” dwa elementy, które King mógł sobie darować. Pierwszym z nich jest
scena z żółwiem, co prawda ciekawa w kontekście późniejszej jego twórczości, a
w szczególności epickiej sagi „Mroczna Wieża”, gdzie ostatecznie splotła się
cała jego praca literacka i życie osobiste, ale ma nieprzekonująco śmieszne
momenty. Drugim minusem powieści jest seks. A dokładniej seks w wykonaniu
małoletnich bohaterów – co prawda autor chciał w ten sposób zaakcentować
swoisty rytuał przejścia, końca dzieciństwa i wkroczenia w dorosłość, ale i tak
sceny te pozostawiają pewien niesmak.
Tak czy inaczej jednak „To” to
powieść, którą polecam każdemu miłośnikowi mocnych wrażeń z czystym sercem.
Horror, który do dziś inspiruje kolejne pokolenia twórców, a zarazem dzieło
robiące wielkie wrażenie. Coś, do czego chce się wracać i odkrywać na nowo.
Rewelacyjnie napisane, wynosi horror o potworach do rangi sztuki i literatury
wyższej, gwarantując satysfakcjonujące doświadczenie. Warto przeczytać tę książkę
i mieć ją na swojej półce, co tam warto!, jeśli jesteście miłośnikami horroru,
po prostu nie wyobrażam sobie, byście nie weszli w jej posiadanie. A nowa
edycja, zamknięta w urzekającej oprawie (nie wiem nawet czy nie lepsze, od świetnej
okładki poprzedniego filmowego wydania) nadaje się do tego lepiej, niż
doskonale.
Komentarze
Prześlij komentarz