COŚ
CZAI SIĘ W MURACH
Kiedy pierwsza powieść Tess Gerritsen
wpadła w moje ręce kilka lat temu, nie powaliła mnie na kolana. Właściwie
poczułem zawód. Tyle ciepłych słów padło pod jej adresem, nawet Stephen King
wypowiadał się o dziełach autorki jakże pozytywnie, a tymczasem w moje ręce
trafił thriller jakich wiele. Ani akcja szczególnie mnie nie porwała, ani tym
bardziej bohaterowie nie okazali się jakoś ambitnie skrojeni. Owszem, dobrze
się to czytało, ale nic poza tym. Potem jednak, zachęcony opisem, sięgnąłem po
„Sekret, którego nie zdradzę” i zostałem pozytywnie zaskoczony. Wreszcie mogłem
docenić twórczość autorki i stwierdzić, że jeszcze kiedyś sięgnę po któreś z
jej dzieł. I to „kiedyś” właśnie nadeszło. Znów zachęcony blurbem sięgnąłem po
„Kształt nocy” i… Właśnie, co z tego wyszło?
Zanim odpowiem na to pytanie, kilka
słów o fabule:
Ava Collette, chcąc uciec przed
traumatycznymi przeżyciami, trafia do starej rezydencji na wybrzeżu Maine. W
domostwie zwanym Strażnicą Brodiego chce nie tylko odpocząć od codzienności,
ale też i dokończyć pisanie powieści, nad którą od dawna pracuje. Szybko jednak
przekonuje się, że miejsce to wcale nie jest azylem, na jaki liczyła. W murach
domu kryje się coś więcej niż tylko myszy, a tajemnice przeszłości, które Ava
zaczyna odkrywać budzą w niej strach. Jak się bowiem okazuje, wszystkie
kobiety, które kiedykolwiek mieszkały w Strażnicy, zmarły w tym miejscu, a
teraz najwyraźniej to samo ma spotkać ją. Skąd jednak przyjdzie zagrożenie? I
czy w ogóle Ava ma szansę je zatrzymać?
Okej, przejdźmy zatem do konkretów,
czyli jaka właściwie jest ta książka. Cóż można rzec, jak nie to, że dobra. Nie
wybitna, wybitnych nie pisze już nawet Thomas Harris, bodajże największy
przedstawiciel swojego gatunku, ale na tyle udana, że czyta się ją właściwie
jednym tchem, potrafi wciąganą i dostarczyć konkretnej porcji mrocznych,
mocnych wrażeń. Owszem, z tą mocą bywa różnie, na mnie nie robi ona wielkiego
wrażenia (jak czytało się powieści Chucka Palahniuka czy John Irvinga, nic już
nie jest takie samo, jeśli chodzi ukazanie przemocy i krwawych scen), ale
potrafię docenić ich wykonanie.
Poza tym „Kształt nocy” to po
prostu nieźle napisana książka. Lekka, nieskomplikowana, łatwa i szybka w
odbiorze, ma swój klimat, potrafi wciągnąć, a i znajdą się czytelnicy, których
zaskoczy. Jednocześnie całość to bardzo przyjemne połączenie estetyki
dreszczowca i horroru – czyli elementów, które tak do gustu przypadły mi w
przypadku „Sekretu”. Tu Gerritsen ociera się jednocześnie o gotyckie klimaty, a
co za tym idzie, także i o romans. Ale można się tu także dopatrzyć kilku
innych drobiazgów, jak np. momenty rodem ze slasherów z lat 70. i 80. XX wieku.
Fanom autorki polecać nie muszę, bo
sięgną po powieść w ciemno, ale jeśli lubicie thrillery na granicy horroru,
śmiało możecie poznać „Kształt nocy”. To dobra lektura, zadziwiająco udana jak
na współczesny dreszczowiec. A co ważne także samodzielna, bo nie powiązana z
serią, która Gerritsen przyniosła największą sławę.
Komentarze
Prześlij komentarz