OBRAZY
PRZEDWIECZNEJ GROZY
Na polskim rynku nie brakuje
komiksów czy to adaptujących dzieła Lovecrafta (manga „H.P.Lovecraft: Ogar i
inne opowiadania”), czy też inspirowanych nimi tudzież składających im hołd („Neonomicon”, „Providence”). Czy ma więc sens sięgać po kolejny tego typu twór? Ma, jeśli
jest to rzecz taka, jak ta. Klasyczna, znakomicie wykonana i stanowiąca
wzorcowy przykład jak powinno się wykonywać podobne adaptacje. I chociaż całość
zestarzała się już nieco, wciąż robi wielkie wrażenie i wszyscy fani prozy
samotnika z Providence, jak i miłośnicy mocnych wrażeń „Mity Cthulhu” powinni
poznać.
Jeśli chodzi o treść, nie ma chyba
sensu za bardzo w nią wnikać. Z jednej strony bowiem tom oparty został na serii
krótkich opowiadań i powiedzenie czegokolwiek o nich mija się z celem, z
drugiej fani autora doskonale je znają, a nowych odbiorców lepiej zachęcić do
wgryzienia się w nie z czystym umysłem, by mogli dać się zaskoczyć. Zaskoczyć,
odkryć ten pokręcony, mroczny świat i poznać przedwieczną grozę wsączającą się
nieubłaganie do naszego świata. Grozę, której nie da się ogarnąć ani umysłem,
ani słowami…
Jeśli chodzi o dobór tekstów, jakie
zostały zaadaptowane na potrzeby tego tomu, przedstawia się on następująco:
mamy tu „Zgrozę w Dunwich”, „Zew Cthulhu”, „Święto”, „Kolor z innego
wszechświata”, „Coś na progu”, „Widmo nad Innsmouth”, „Szepczącego w
ciemnościach”, „Nawiedziciela mroku” i „Bezimienne miasto”. Czyli absolutą
klasykę. Owszem, każde z dzieł Lovecrfta, a te z mitologii Cthulhu w
szczególności, to już klasyka – i klasa sama w sobie – ale i wśród nich
znajdują się tytuły bardziej reprezentacyjne. I te właśnie mamy tutaj. Co
prawda każdy fan ma swój kanon, jednak chyba nie znajdzie się zawiedziony takim
doborem tekstów.
Ważniejszą sprawą jest jednak sama
adaptacja. Jeśli chodzi o warstwę tekstową, pozostaje ona wierna pierwowzorom,
choć znajdziecie tu pewne uproszczenia stylu, opisów i tym podobnych rzeczy.
Jednocześnie, jak zauważa tłumaczka, znalazło się tu kilka błędów – niektóre
mogą wynikać z interpretacji, inne zaś z błędnego przekładu, na którym bazował
scenarzysta (w wypadku tych drugich tłumaczka pozwoliła sobie na skorygowanie
ich względem oryginalnych tekstów Lovecrafta) – ale nie jest to nic, co
wpłynęłoby na lekturę. Klimat prozy samotnika z Providence został tu zachowany,
a patrząc na całość, bardziej można by „Mity Cthulhu” nazwać mianem
picturebooka, niż stricte komiksu.
A jednak to właśnie w szacie
graficznej tkwi największa moc tego albumu. Owszem, mangowa wersja opowiadań
Lovecrafta miała jeszcze bardziej dopracowane i klimatyczne ilustracje, a
jednak rysunki legendarnego, choć zapomnianego już Alberto Brecci robią wielkie
wrażenie. Czasem autor serwuje nam hiperrealistyczne plansze, czasem atakuje
nas onirycznym kolażem wycinanek i dziwnych pociągnięć pędzla. Nie każdy z tych
eksperymentów jest równie udany – niektóre mnie nie przekonały – ale jako
całość dzieło to robi duże wrażenie. Świetnie przy tym wydane, stanowi
doskonałe uzupełnienie domowej biblioteczki grozy i prozy Lovecrafta. Warto
więc po niego sięgnąć i raz jeszcze przeżyć (a może dopiero odkryć) te
opowieści.
Komentarze
Prześlij komentarz