PAMIĘTAJĄC
ŻYCIE, KTÓREGO NIE BYŁO
Już lata temu doszedłem do wniosku,
że powieści w pierwszej osobie w czasie teraźniejszym dobrze piszą już tylko
Chuck Palahniuk i Charles Stross i zdania nie zmieniam. Blake Crouch, choć
wybrał tę sama stylistykę nie zdołał mnie do końca do niej przekonać, serwując
twór brzmiący nieco sztucznie. Co nie znaczy, że mnie zawiódł. „Rekursja” to
niezła, momentami naprawdę dobra książka, którą czytało mi się przyjemnie.
Przyjemniej wypadłaby w innej stylistyce, ale i tak nie mam powodów do
narzekań.
Świat zaczyna cierpieć nową
chorobę. Zespół Nieprawdziwych Wspomnień to schorzenie objawiające się
nieprawdziwymi wspomnieniami z życia, którego chory nigdy nie przeżył, a które
doprowadza go do szaleństwa. Przypadków samobójstw tym wywołanych także nie
brakuje. Pytanie jednak co tak naprawdę się za tym kryje?
Na szlak wiodący do odkrycia
odpowiedzi wkraczają detektyw Barry Sutton, zajmujący się właśnie sprawą
samobójstwa pewnej chorej na ZNW kobiety oraz pracująca nad pozwalającą
odtworzyć dawne wspomnienia maszyną doktor neuronautyki Helen Smith. Żadne z
nich nie ma jeszcze najmniejszego pojęcia, dokąd doprowadzą oboje ich
działania…
Blake Crouch, młody, ale uznany już
autor, zadebiutował stosunkowo niedawno, bo w 2004 roku. Sławę przyniosły mu
trylogia „Wayward Pines” oraz powieść „Mroczna materia”. Teraz wraca z nowym
thrillerem, w którym jednocześnie nie brak elementów, jakie do gustu przypadną
miłośnikom fantastyki. I chociaż, jak pisałem na wstępie, stylistycznie rzecz na
kolana nie powala, bo jest napisana w sposób nieskomplikowany (wszędobylskie
krótkie zdania) i podbarwiony sztucznością ze względu na użyty czas, jeśli
chodzi o sam klimat i pomysłu autora, „Rekursja” sprawdza się naprawdę dobrze. I
robi czasem spore wrażenie.
Bo gatunkowo to powieść sprawna,
oparta na niezłym pomyśle i przyzwoicie poprowadzona. Ma swój klimat, ma swój
charakter, potrafi zaskoczyć – nieczęsto, ale zawsze – i całkiem szybko i
przyjemnie się ją czyta. Czy widać jednak w „Rekursji” ślady geniuszu, o
których wspominają recenzenci cytowani na zakładkach książki? Nie, bo Crouch
stworzył dzieło niewykorzystujące potencjalnej głębi tematu. Zamiast tego
skupia się na rozrywce, przyjemnie gmatwającej się z czasem, ale całość i tak
przypomina mi „Śpiączkę” Mastertona. Jeśli zaś chodzi o temat zabawy ze
wspomnieniami, grzebanie w głowie i tym podobne sprawy, o wiele lepiej robił to
choćby Philip K. Dick – z większym przesłaniem i ważkością – czy Palahniuk w
swoim ocierającym się o prawdziwe mistrzowsko „Rancie”. Tu mamy czystą, dobrą
rozrywkę – tylko tyle, i aż tyle.
Na kolana nie padłem, w fotel
wgnieciony nie zostałem, ale przyjemnie spędziłem czas. Nie była to głupia
lektura, nie była też rozczarowująca. Ot niezła, niewymagająca powieść na
długie jesienne popołudnia. Lepsza od większości współczesnych thrillerów, z
całkiem niezłym zapleczem emocjonalno-obyczajowym.
Komentarze
Prześlij komentarz