Kapitan Szpic i popielniczka z negatywką - Artur Ruducha, Daniel Koziarski

KOMIKS POSTPEERELOWSKI


Różne spotykam opinie o serii „Kapitan Szpic”, ale ja osobiście lubię tę opowieść i chętnie wracam do niej wraz z kolejnymi tomami. Nic dziwnego więc, że po trzecią część prędzej czy później musiałem sięgnąć. I nie żałuje, bo znów dobrze się bawiłem i pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że na tym zeszycie cała opowieść się nie zakończy.


Magister inżynier docent Adam Czerstwy wpakował się w nie lada tarapaty. Narzeczona poprosiła go, żeby odebrał w Berlinie neseser dla jej przyjaciela, nigeryjskiego milionera Sapiebowale, na miejscu jednak nic nie idzie tak, jak powinno. Jego popielniczka okazuje się być jakże ważna w dziwnej aferze, a on sam zostaje wkrótce aresztowany za to, co celnicy znajdują w jego bagażu.

I tu na scenę wkracza Szpic. Okazuje się bowiem, że Czerstwy to chrześniak majora Wagi, dlatego ten postanawia wysłać Szpica (swoją drogą bliźniaczo do Adama podobnego) do Berlina, by wywabił go z kłopotów. Ten rusza więc do akcji, nie mając najmniejszego pojęcia, w środku jakiej afery właśnie się znalazł…  


Można powiedzieć, że „Kapitan Szpic” to wyrosła na peerelowskim gruncie opowieść graficzna, stanowiąca zarówno satyrę dla ówczesnych komiksów, jak i hołd im złożonym. Lepiej jednak rzec, że to po prostu kawał sympatycznej komiksowej komedii, którą czyta się lekko, szybko i przyjemnie. Żarty czasem śmieszą bardziej, czasem mniej, nie są też dla wszystkich, ale całość jest zabawna i wciągająca. Pozbawiona sensu i logiki, przepełniona zabawami słownymi i wszelkiej maści humorem, z satyrą włącznie, a jednocześnie wcale nie głupia.


Jeśli chodzi o fabułę, po raz kolejny mamy tu do czynienia z parodią klasycznego dzieła peerelowskiego. Jest tu kryminalna zagadka, jest akcja, ale całości nie brakuje także zupełnie innych elementów, jak chociażby fantastyki – tu też w kadrach możecie wypatrzeć pewną znaną wszystkim miłośnikom rodzimego komiksu twarz. Do tego dochodzi spora doza niegrzeczności, że tak to ujmę. Bo o ile komiksy z czasów komuny, które służą autorom za inspiracje, były tworami skierowanymi do młodych czytelników, „Kapitan Szpic” celuje raczej w dorosłych odbiorców. A dokładniej w duże dzieci, które na dziełach z tamtego okresu się wychowały i wciąż żywią do nich sentyment. Owszem, serie Ruduchy i Koziarskiego czytać można i bez znajomości tamtych opowieści i dobrze się bawić, jednak traci się wówczas wszystkie te smaczki pozostawione na stronach.


Jednym z nich, szczególnie wartym docenienia, jest korespondowanie z komiksami peerelowskimi. Bohater milicjant / policjant, śledztwa w sprawie bandytów i przestępstw jak z tamtych lat, wreszcie nawet zeszytowa forma (szkoda, że całość nie wyszła na papierze offsetowym, ale dla współczesnego czytelnika nie byłoby to już tak atrakcyjne). Tytuł to rzecz tak oczywista, że nawet nie muszę o nim wspominać. Wtrącone w to wszystko nawiązania do popkultury (nie tylko tamtego okresu) itd. też dobrze tu pasują, a wszystko to uzupełnia naprawdę przyjemna dla oka szata graficzna.


Kto ma sentyment do peerelowskich komiksów, powinien całość poznać. To tylko rozrywka, specyficzna i nie dla każdego, ale na tyle udana, że dobrze bawi czytelnika. I mi to wystarcza.

Komentarze