KULINARNE
CLIFFHANGERY
To już dziewiętnasty tomik
„Kulinarnych pojedynków”, za nami już tyle starć i wydarzeń, tyle akcji i
ciągnących się przez kilkanaście rozdziałów wątków, a ja mam wrażenie, że seria
dopiero się rozkręca. I nie jest to wcale mylne wrażenie, bo cykl dopiero co zakończył
się w Japonii na 36 tomie, a to pokazuje ile jeszcze zabawy nas czeka. A że
jest to świetna zabawa, od której trudno jest się oderwać, żaden miłośnik
shounenów nie będzie miał powodów do narzekań.
Souma pokazał na co go stać,
pokonał przeciwnika, którego pokonać nie mógł i jednocześnie – między innymi
oczywiście, bo poznał też kilka informacji o przeszłości swojego ojca – wywołał
swoistą rewolucję. Teraz inni uczniowie idą w jego ślady i stają do walki z
Centralą, na szali stawiając swoje marzenia. Czy mają szansę?
O tym już niedługo przekona się Kurokiba,
który zaczyna walkę z należącym do Centrali Kusunokim. Tematem ich kulinarnego
pojedynku staje się łosoś. Co obaj ugotują? Jaki będzie wynik tego starcia? I
co jeszcze się wydarzy?
I znów twórcy to zrobili! Co takiego, pytacie? A znów zaserwowali
nam tak świetny tom, że po przeczytaniu ostatniej strony czytelnik zadaje sobie
pytanie: ej, a kiedy wydadzą dwudziesty?
Świetna akcja, klimat, tempo, zaskoczenia, finałowy cliffhanger (czy jak
wolicie: retardacja)… Wszystko jest takie, jakie być powinno. Czyli, jak
zawsze, bo „Kulinarne pojedynki” od samego początku trzymają ten sam, znakomity
poziom.
Jednocześnie na czytelników czeka
tu mnóstwo humoru, napięcia, świetnych, zapadających w pamięć bohaterów,
pojedynków na potrawy, przepisów na przygotowywane przez bohaterów dania i
łagodnej erotyki. A jak dobrze wszystko to zostało wyważone. Jakie wciągające.
I przy okazji… pełne uroku i słodyczy.
Znakomita szata graficzna sprawia,
że wszystkie te poszczególne rzeczy wyglądają naprawdę znakomicie. Urocze,
sympatyczne postacie, ponętne kształty, genialnie oddane dania i wszelkie ich
najdrobniejsze szczegóły, równie znakomicie uchwycone kuchenne sprzęty i wiele
innych, mniej lub bardziej zwyczajnych rzeczy. Wszystko to ogląda się tak samo
przyjemnie, jak czyta, a przygody Soumy, nawet jeśli w danym tomie akurat nie
ma go prawie wcale, wciągają i… Cóż, apetyt rośnie w miarę jedzenia – to
przysłowie chyba najlepiej oddaje charakter całości. Ja dodawać nic więcej nie
muszę, poza tym, że polecam gorąco i z niecierpliwością czekam na kolejny tom.
Komentarze
Prześlij komentarz