Doktor Strange, tom 2 - Jason Aaron, Chris Bachalo

BEZ OSZCZĘDZANIA BOHATERA


Pierwszy tom serii „Dr. Strange” pisanej przez Jasona Aarona okazał się sporym pozytywnym zaskoczeniem. Poziom tego scenarzysty bowiem najczęściej pozostawia wiele do życzenia, dlatego takie opowieści, jak „Thor: Gromowładna” czy niniejszy tytuł właśnie stanowią chlubne wyjątki, które warto jest poznać. Przyznam jednak, że obawiałem się czy Aaron zdoła utrzymać jakość w drugiej części. Na szczęście, choć nadal brak tu większej odkrywczości, zabawa wciąż jest udana, a miejscami autentycznie bardzo dobra.


Jak wyglądałby świat bez magii? To próbowali osiągnąć skupieni na technologii Empirikule, którzy urządzili polowanie na władających magią we wszystkich wymiarach. Walkę udało się wygrać, ale cena była wysoka – Strange, niemal pozbawiony mocy i osłabiony jak nigdy dotąd, balansuje na krawędzi śmierci. Mogło być gorzej? I jest! Jego najwięksi wrogowie, tacy jak Baron Mordo, córka samego Diabła, Satana czy istota zrodzona z cierpień naszego bohatera, wyczuwają co się dzieje i nie zamierzają zmarnować okazji. Dr. Strange co prawda nie jest osamotniony, bo może liczyć na pomoc Thor, jednak i to może nie wystarczyć…


O Jasonie Aaronie tyle razy wypowiadałem się w niepochlebny sposób (jak jednak można mówić o twórcy, który całą swoją karierę zbudował na bezmyślnym powielaniu schematów gatunkowych?), że teraz sobie to daruję. Faktem jest jednak, że udało mu się napisać kilka dobrych komiksów i że „Dr. Strange” do nich należy. Jak już pisałem, tak pierwszy tom, jak i ten, to powtórka z rozrywki, inaczej Aaron nie potrafi, ale udana. Czasami nawet bardzo. Poprzedni album był kopią niezliczonych tworów o międzywymiarowym zagrożeniu („Kryzys na nieskończonych Ziemiach”, „Spiderversum”, „Superman: Wielokrotność”), ten powiela schemat opowieści o osłabionym bohaterze, który musi stawić czoła nadchodzącej śmierci i całej grupie swoich  wrogów.


Co zatem ratuje całość? To samo, co poprzednio: szybkie tempo, lekkość i dociśnięcie pedału gazu, jeśli chodzi o nieoszczędzanie bohatera. Wprowadzenie Thor, bohaterki innej serii Aarona, staje się sympatycznym puszczeniem oka do jej czytelników, a całość to po prostu lekka, przyjemna rozrywka, która nie pozwala się nudzić i przy okazji pozostaje atrakcyjna zarówno dla fanów postaci, jak i tych, którzy od czegoś chcieliby zacząć swoją przygodę ze Strange’em.


Najlepiej jednak i tak wypadła szata graficzna. Pamiętam czasy, kiedy Bachalo rysował realistycznie i szczegółowo. Pamiętam też okres, kiedy jego pierwsze próby z cartoonowymi ilustracjami niestety mnie nie kupiły. W ostatnich latach jednak jego uproszczony styl z mangowymi naleciałości zyskał swój urok, wpada w oko i był bodajże najlepszym, co pod względem graficznym przytrafiło się serii „Uncanny X-Men” Bendisa z Marvel Now. Tu dostajemy dużo tego, co artysta ma najlepsze w swoim repertuarze i oglądanie „Doktora Strange’a” staje się czystą przyjemnością, podnoszącą wartość całego tomu. Do tego mamy standardowo świetne wydanie. Dlatego polecam całą tę serię, bo jest tego warta.

Komentarze