Królestwo lęku - Hunter S. Thompson

LĘK I ODRAZA W XXI WIEKU


Niebieska studnia żyje. Po niemal trzech latach milczenia warszawska oficyn powraca z nowymi tytułami i od razu zaczyna z grubej rury, serwując nam „Królestwo lęku”, jedno z ostatnich dzieł Huntera S. Thompsona. I ostatnie wielkie dzieło tego autora, który nie tylko stworzył gatunek gonzo, stając się inspiracją dla nieprzebranej rzeszy autorów, ale i zapisał się na stałe w historii literatury.


O czym całość opowiada? W skrócie to zbiór tekstów przedstawiających nam obraz Ameryki po jedenastym września. Obraz rzeczywistości, gdzie obywatele Ameryki pogrążyli się w takim lęku i ogłupieniu, że już nie czują należytej odrazy. Obraz rzeczywistości, gdzie stało się to, co najgorsze: klan Bushów dobrał się do władzy, samoloty latają nisko a terroryści zaatakowali. Jak w niej żyć? I jak to życie wygląda?

Jednocześnie Thompson zabiera nas w rajd po swojej własnej egzystencji. W specyficznej quasiautobiografii ukazuje nam swoje losy. I nurza nas w brudzie zarówno swego żywota, jak i otaczającego i jego, i nas świata.


Hunter S. Thompson to autor specyficzny. To on stworzył gatunek gonzo – reportażu na styku literatury fabularyzowanej, gdzie autor bierze czynny udział w tym, co opisuje – bo uważał, że powinno się pisać tylko o tym, co samemu się przeżyło. I tak właśnie pisał, na dodatek w sposób szalony, kontrowersyjny, a przy tym potoczny, jeśli chodzi o język. Potoczy, wulgarny – taki, jak to, co przyszło mu opisywać. I to jest właśnie klucz do zrozumienia i odbioru twórczości autora, którego losy uwieczniono choćby w filmie „Tam wędrują bizony”. Więcej o samym kontekście i losach pisarza, łącznie z licznymi ciekawostkami (choćby co Johnny Depp miał wspólnego z pogrzebem Thompsona) pisze we wstępie tłumacz książki (który swoją drogą odwalił kawał dobrej roboty), więc pozwólcie, że zajmę się samym „Królestwem lęku”.


Patrząc jednak na to, co napisałem powyżej, chyba możecie domyślić się, jaka to książka. Na pewno specyficzna, na pewno nie dla każdego, bo nie dla wrażliwych czytelników, ale mocna, zaangażowana i poruszająca. Thompson był bowiem jednym z tych autorów, których można było nie lubić, z którymi można było (nader często zresztą) się nie zgadzać, ale nie docenić już jego twórczości po prostu się nie dało. Bo jego zaangażowanie, styl kumplowskiej pogawędki – może i snutej w jakiejś spelunie, gdzie trzeba co chwilę oglądać się przez ramię, ale ciekawej – i skupienie na rzeczach nieoczywistych sprawiają, że od „Królestwa” nie sposób się oderwać.


Owszem, nie jest to dzieło tak szalone, jak np. „Lęk i odraza w Las Vegas”, opus magnum Thompsona, ale o dziwo wychodzi to całości na plus. „Królestwo lęku” to bowiem nie tylko godna kontynuacja wcześniejszych dzieł autora, zjadliwa, mocna, kontrowersyjna, ale jednocześnie rzecz dojrzała i okrzepła, choć wciąż szalona i dzika. Warto się w nią wgryźć i przekonać, co ma do zaoferowania, bo jest tego wiele.

Komentarze