WAKACJE
Z KAJTKIEM I KOKIEM
Zbliżają się wakacje, a dla mnie okres ten zawsze
kojarzył się z lekturami, które w końcu mogłem nadrobić, czy też do nich
wrócić. Wiele było komiksów, które w letni miesiące stanowiły dla mnie stały
element programu. Do dziś pamiętam, jak robiłem sobie maratony czytania „Dragon
Balla” – do czego zresztą Was zachęcam – czy „Sin City”, jednak zastanawiając
się nad tym, jaki komiks najbardziej poleciłbym Wam na ten okres, stwierdziłem
że nie ma lepszego wyboru, niż „Kajtek i Koko w kosmosie”, najdłuższa polska
opowieść obrazkowa, jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza jaka powstała nad
Wisłą, na dodatek epicka – bo taka przecież powinna być wakacyjna lektura – i
ponadczasowa. Coś, co zachwyca, nawet jeśli bywa infantylne, a wszystkie
zagrywki tu użyte zna każdy czytelnik. Teraz, kiedy możecie kupić zarówno pełną
wersję czarnobiałą, jak i pięć z siedmiu tomów edycji kolorowej (dwa kolejne ukażą
się do końca roku), łatwo jest zdobyć edycję, która najbardziej będzie Wam
odpowiadać. Ale ja zachęcam Was też do poszukania pierwszego prawie pełnego
wydania, bo… Właśnie, dlaczego?
Wszystko po kolei. Na początek kilka koniecznych
słów o fabule. Wprawdzie tytuł zdradza już wszystko, warto jednak choćby dla
formalności, przyjrzeć się całości bliżej.
A zatem fabularnie wszystko sprowadza się do tego,
że nieco szalony profesor Kosmosik wysyła naszych bohaterów – dzielnego Kajtka
i tchórzliwego Koko – w podróż przez wszechświat. Celem jest gwiazdozbiór
Oriona, ale już po drodze czeka na nich wiele przygód. Rakieta, pełna
najnowocześniejszego sprzętu, potrafi zaskoczyć „gadającym odkurzaczem” czy
niezwykłymi pomieszczeniami, do tego na ich drodze czeka wiele niezwykłych
światów, pełnych dziwów, jakie im się nie śniły i mieszkańców, których trzeba
zrozumieć i z którymi trzeba się również jakoś dogadać. I choć czasem bywa
śmiesznie, a czasem niebezpiecznie, Kajtek Koko zawsze sobie poradzą!
„Kajtek i Koko w kosmosie" to nie tylko
najdłuższy polskich komiksów, będący zwieńczeniem przygód tytułowych bohaterów,
ale też i jeden z najlepszych. Christa pracował nad nim cztery lata, od 1968 do
1972 roku. Wielokrotnie chciał całość zakończyć, ale nie pozwalali mu na to
czytelnicy. W konsekwencji rzecz rozrosła się do 1265 ukazujących się
codziennie w gazecie pasków. Paski te potem kilka razy zbierane były w różne edycje,
nigdy jednak kompletne. Dopiero w roku 2001, planując 50 album w opublikowany w
ramach Klubu Świata Komiksu, Egmont wypuścił niemal pełną wersję tej opowieści –
niemal, bo liczącą łącznie 1120 pasków (w tym trzy nigdy nie publikowane). Imponujący
album w twardej oprawie kosztował wtedy 49.90 (za ponad 560 stron!) i jako fan
komiksu musiałem go mieć. Zdobyłem i stał się jedną z ozdób mojej kolekcji, a
także opowieścią graficzną, do której bardzo często wracałem. I wracam nadal,
bawiąc się równie rewelacyjnie.
Ale nie ma w tym nic dziwnego. Oparty na
sprawdzonym pomyśle album, w czasach swojego powstania jeszcze świeżym, wciąż
doskonale bawi i wciąga, choć każdy czytelnik zna ten schemat. Wizje Christy,
mimo iż oldschoolowe - a może także dzięki temu - intrygują bogactwem
wyobraźni. Jest też w tym dziecięca fascynacja nieznanym, jest sentyment - dla
starszych - i przygada dwóch przyjaciół - dla młodszych odbiorców. A wszystko
to znakomicie, klasycznie zilustrowane. Kreska jest doskonała w swej
cartoonwosci, pełna detali i przepychu widocznego w gęsto zarysowanych kadrach.
Jedynie zmiana układu z pasków na strony, która wymusiła uzupełnienie braków na
kadrach, rzuca czasem się w oczy, ale i to jedynie nieznacznie.
Ostatnio postanowiłem porównać ze sobą edycję z
2001 roku z najnowszą, pełną i kolorową i muszę przyznać, że widzę jednocześnie
ile straciłem znając wcześniej tylko tę niepełną wersję, ale też ile traci się
znając jedynie nowe wydanie. W czarnobiałym grubym tomie brakuje wielu pasków,
to już wiecie, ale najwięcej brak ich właściwie na samym początku opowieści. W
pierwszej połowie pierwszego tomu na 46 stron 13.5 jest materiałem, którego nie
znajdziecie w omawianym przeze mnie wydaniu. Potem ilość ta utrzymuje się na
poziomie ok 5 plansz na album – najmniej w czwartym, gdzie tylko 1.5 strony
było mi wcześniej nieznane. Sugeruje to, że w kolejnych tomach będzie całkiem
sporo nowego materiału, ale to nie jedyne warte nadmienienia zmiany. W wersji
skróconej Christa nie tylko dostosował tekst do tych cięć, zmieniając dialogi,
ale też i zmienił nieco kolejność niektórych pasków, a mnóstwo stron dosłownie przerysował
na nowo. Poza tym wydanie z 2001 roku oferuje Wam dwa paski, których nie
znajdziecie w edycji kolorowej - są to pierwsze cztery kadry strony 310 i kadry
pięć-osiem ze strony 363. A pewnie zmian będzie jeszcze więcej w kolejnych
dwóch częściach.
Wszystko to sprawia, że warto jest poznać obie
edycje. Którą wolę osobiście? Na pewno cieszy mnie większa ilość materiałów z
nowego wydania, ale mam wielki sentyment do czarnobiałego tomu. Zresztą kreska
Christy bez towarzystwa barw robi jednak większe wrażenia. Do poznania
wszystkich wersji jednak gorąco zachęcam i polecam całość szczególnie na
wakacje. To świetna, przygodowo-fantastyczna lektura, jaką poznać powinien
absolutnie każdy.
Komentarze
Prześlij komentarz