KSIĄDZ,
MORDERCA I TAJEMNICE
Ta historia nie brzmi, jakby stworzył ją Osamu
Tezuka. Seryjny porywacz i morderca wraz z księdzem, który jest jego
kochankiem, próbuje zająć się rządowy spiskiem – tak w skrócie można opisać
treść „MW”. Brzmi, jak coś, co wyszło spod ręki Gartha Ennisa, a nie twórcy
„Atoma” czy „Black Jacka”, prawda? A jednak właśnie takie dzieło stworzył w
latach 1976-1978 Tezuka, wkraczając na grunt opowieści dla dorosłych. I zrobił
to w świetnym stylu, o wiele bardziej udanym, niż można by sądzić po tym, co
napisałem powyżej.
Tytułowy MW to gaz bojowy, który piętnaście lat
temu wyciekł na wyspie Okinomafune. Wypadek ten, który japoński rząd
zatuszował, przeżyli tylko dwaj ludzie: Michio Yuuki i Garai. Teraz Michio
pracuje w banku i wydaje się miłym, normalnym mężczyzną. Problem w tym, że
zatrucie gazem wywołało zmiany w jego psychice, przez co jednocześnie działa,
jako bezlitosny porywacz, który najczęściej morduje swoje ofiary. Garai został
księdzem, ale jednocześnie jest także kochankiem Michio. Obaj starają się
odnaleźć MW, ale z jakich tak naprawdę powodów?
Na przełomie lat 60. i 70. XX wieku narodził się
nurt gekiga, który w skrócie można było określić, jako próbą przeniesienia
typowych opowieści graficznych na grunt dla dorosłych. „MW” było odpowiedzą
Tezuki na dokonania artystów reprezentujących ten nurt. I to odpowiedzią bardzo
udaną, mocną, kontrowersyjną… Autor pragnął zerwać z dotychczasowym
wizerunkiem, pragnął stworzyć coś mocnego i dojrzałego, poruszającego ważne
tematy społeczne, ale też i będącego kryminałem, w którym autor mógłby pokazać
wszystkie możliwe odcienie ludzkiego zła. Ambitny ten zamysł zdaniem samego
autora nie wyszedł. Tezuka w posłowiu narzeka, że jego brak wyczucia snucia
opowieści doprowadził do tego, iż „MW” dobiegło końca, nim mógł pokazać
wszystko, co chciał.
Nawet jeśli jednak artysta nie był w stanie ukazać
tego, co chciał, to co powstało jest wprost rewelacyjne. „MW” to mocny,
zaangażowany komiks, który czyta się z napięciem. Fascynuje, odpycha, drażni,
wywołuje emocje, ciekawi… Potwierdza to także fakt, że kiedy w roku 2007 trafił
w końcu na rynek amerykański, był nominowany do najważniejszego wyróżnienia komiksowego,
nagrody Eisnera w kategorii „Najlepsze wydanie zagranicznego dzieła” (przegrał
niestety z „Tekkonkinkreet”), a także to, że dwa lata później doczekał się
filmowej adaptacji. Wszystko to pokazuje z jak znakomitą mangą mamy tu do
czynienia. Mangą utrzymaną na poziomie „Do Adolfów” i „Ayako”, więc jeśli
podobały się Wam tamte opowieści, „MW” powinniście koniecznie poznać.
Bo to zarówno świetna historia kryminalna, jak i
zaangażowany społecznie komiks, thriller czy opowieść obyczajowa o szaleństwie.
Specyficznie narysowana, bo utrzymana na styku mangowej i disnejowskiej
estetyki, może wydawać się dziwna, ale ujmuje także i na tym polu. Wszystko to
zaś wieńczy absolutnie rewelacyjne wydanie w twardej oprawie, które pięknie
prezentuje się na półce. Reasumując: uczta dla miłośników dobrych,
ponadczasowych komiksów. Klasyka i klasa sama w sobie.
Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz