UPIÓR W RUDERZE
Tego u Andrzeja Pilipiuka jeszcze nie było! Całkowicie świeża
historia o niezbyt świeżych duchach. Ale nie tylko!
W tej książce historie zmieniają się wraz z dekadami, ale panny,
które wysadziły się w powietrze straszą nieustannie. No cóż, taki los dusz
pokutujących…
PREMIERA
19 czerwca 2020 r.
Jak może się skończyć przygoda, w której biorą
udział trzy niezbyt rozgarnięte dziewoje i zdobyczna armata Pradziadunia?
Wiadomo – wystrzałowo!
Ale to dopiero początek ambarasu!
Bo przejście ze stanu ciała do stanu czystego ducha jest
relatywnie proste. Gorzej, gdy ciało grzeszne za życia pozostawia na
czystym duchu pewne...przybrudzenia. Kwalifikuje się wtedy dusza do
pokutowania, a pokutowanie jest męczące. Ale to nie znaczy, że nie może
być zabawne.
Pałac w Liszkowie, przerobiony na
potrzeby rzeczonej pokuty, na najprawdziwszy Straszny Dwór, stanie się
zatem areną zdarzeń nieprawdopodobnych. I przerażających. I wielce zabawnych.
Oczywiście, w zależności od tego, którego uczestnika owych wydarzeń o zdanie
zapytacie.
FRAGMENT
– A niech mnie! – zdumiała się kuzynka. – Masz tu własne działo! To
przeciw sąsiadom czy może na wypadek buntu fornali?
– To pradziadunio nasz zdobył na Szwedach. Tatko myślał, żeby na Moskwę
z tym iść, ale nowe armaty francuskie lepsze są i lżejsze. To doma
ostawił... Owoż umyśliłam rzecz taką. Jutro piętnasty sierpnia, a w tym
dniu oprócz święta przypadają także urodziny naszego ukochanego cesarza
Napoleona. Więc aby je godnie uczcić, gruchniemy z armaty na wiwat!
– Pomysł to bardzo zacny – zapaliła się Kornelia. – Ale jak niby tego
dokonamy?
– No... Po prostu, nabijemy ją i wystrzelimy. – Młoda dziedziczka od
niechcenia stuknęła pantofelkiem w beczułkę z prochem. – To ci dopiero
będzie niespodzianka!
– Może zawołamy jakiegoś sługę albo chłopaka gumiennego – zaproponowała
kuzynka. – Strzelanie to jakby raczej męska rzecz. Pan kamerdyner Bazyli
wygląda na bardzo łebskiego człowieka.
– Och, niby tak, ale wiesz, jacy są chłopcy. Oni strzelać lubią, zaczną
się bawić armatą, jeszcze nam ją popsują. A kamerdyner to tchórz, a przy
tym ponurak i służbista,
bez rozkazu dziedzica
na strzelanie zgody nie da. Tu potrzeba romantycznej kobiecej fantazji, a zarazem
i niewieściej rozwagi oraz chłodnego umysłu. Lufę wpierw musimy prochem
napełnić, to nie może być nadmiernie złożone zadanie! Marcysia nam pomoże.
Tylko próbę trzeba dziś przeprowadzić, aby jutro przy ludziach nie było
jakiego wstydu. Marcysiu! Niech Marcysia tu podejdzie!
Służąca była
opodal, nadbiegła w podskokach.
– Słucham, jaśnie panienko.
– Słucham, jaśnie panienko.
– Marcysia nam
tu zaraz armatę nabije, postrzelać chciałybyśmy na próbę.
– Tak, proszę panienki. – Dziewczyna skłoniła głowę. – Ale... khmmm... – Przyglądała
– Tak, proszę panienki. – Dziewczyna skłoniła głowę. – Ale... khmmm... – Przyglądała
się lufie jakby z pewnym wahaniem.
– Niech
Marcysia nie udaje głupiej. Proch jest i kule takoż. Proch najpierw, potem
kula. – Panienka Lukrecja rozkazującym gestem wskazała otwór lufy.
– Strzelby
przed polowaniem czyścić trzeba. Tu warstwa grynszpanu zaległa, może wpierw
działo wyszoruję? – zaproponowała służąca.
– Przed
jutrzejszym strzelaniem wypucować warto. Ale dziś tylko próbę zrobimy.
Marcysia niech się nie miga od roboty, tylko szybciutko nam armatę nabije.
– Ciekawe, ile
tego trzeba... – Służąca zajrzała bezradnie do środka armaty.
– Nie musimy oszczędzać! Mamy całą beczkę – ucięła dziedziczka. – Na kilka salw
– Nie musimy oszczędzać! Mamy całą beczkę – ucięła dziedziczka. – Na kilka salw
spokojnie wystarczy. Syp, ile uważasz!
Najwyżej huknie głośniej, żadne zmartwienie. Tylko zostaw trochę miejsca na
kulę.
– No,
przybitkę trzeba dać. Tak mi się zdaje – powiedziała Marcysia, marszcząc
czoło.
– A co to jest
ta przybitka? – zdumiała się Kornelia.
– Bo jak
chłopi do polowania idą i nabijają strzelbę, to sypią proch, potem
wpychają trochę pakuł, następnie kulę i jeszcze pakuł. Na te pakuły
właśnie mówią, że to przybitka. A wszystko to dobijają ciasno takim
kijkiem, co się pobojczyk nazywa – wyjaśniła służąca rezolutnie. – Armata
to chyba rodzaj strzelby jest, tedy myślę, że i zasada działania ta sama.
– Ale czy tu
będzie tak samo? – powątpiewała Lukrecja. – Wszak cyngla ani kurka nie
widzę. Może tedy zasada działania jest odmienną?
– Pewnie z tą
przybitką smarkula ma rację, bo pakuł cały tobół tu leży. – Kornelia
wskazała pocięty przez myszy worek. – Marcysiu, niech Marcysia nie stoi jak
cielę, tylko bierze się do roboty.
Służąca
odszukała łom i całkiem zręcznie odbiła wieko. Zawartość nakryta była
nawoskowanym płótnem, a na wierzchu leżał jeszcze gruby zwój lontu. W
powietrzu rozszedł się zapach siarki i węgla drzewnego. Proch, choć od
przeszło stu lat spoczywał w dębowej beczułce, był zupełnie suchy. Dziewczyna
buszowała przez chwilę po lamusie i znalazła odpowiedni nabierak. Lufa
pomieściła sześć szaflików prochu. Kul było kilka różnych, ale najlepiej
pasowała taka nieduża, z otworem u boku. Służąca ubiła pakuły, z braku
stempla używając kija od miotły. Potem, sapiąc z wysiłku, przesunęła nieco
wylot lufy, by celował w bramę.
– Panienka
rozkaże wrota otworzyć? – zapytała.
– Nie,
strzelimy w środku, pamiętajcie, że to tylko próba – powiedziała
dziedziczka. – Jak nam dobrze pójdzie, jutro po mszy wytoczymy działo do
ogrodu i wtedy damy salut finalny! Marcysiu, jak to się uruchamia?
– Ja myślę,
proszę panienki, że przez tę dziurkę ognia trzeba zadać. – Dziewczyna
wskazała otwór z tyłu armaty. – Trza tu ciut prochu podsypać i lont wprawić.
Tak chyba się to na wojnie robi.
– Mniemam, że
rację masz, bo na obrazku w salonie widziałam, jak kanonierzy od tyłu działa
stoją – pochwaliła ją Lukrecja. – A i kurek pradziadkowej strzelby, co w
salonie wisi, też z tyłu lufy się znajduje. Marcysia lont przytnie i
przyniesie, co trzeba.
– Krzesiwo mam
przy sobie, proszę jaśnie panienki. – No to rób, nie gadaj.
Służąca zakrzątnęła się przy armacie. Potem skrzesała zręcznie ognia, przypaliła
Służąca zakrzątnęła się przy armacie. Potem skrzesała zręcznie ognia, przypaliła
koniec lontu, uzyskując nikły ognik. Po
chwili lont syknął. Płomyk wskoczył do otworu, zadymiło, zasyczało, ale strzał
nie padł. Wszystkie trzy spojrzały po sobie skonsternowane.
– No nie! –
parsknęła ze złością Kornelia. – Zepsuła się ta armata!
– Ze starości
zapewne. A może tylko coś się zatkało? Pewnie tej, eee... przybitki za wiele
upchałyśmy. Marcysiu, niech Marcysia weźmie kij od miotły i pogrzebie w
lufie! – poleciła hrabianka Lukrecja.
– Tak, proszę
pani!
Służąca spełniła rozkaz. Bez skutku.
– Pogmeraj trochę mocniej na boki, postukaj, może kula się przykleiła czy coś
Służąca spełniła rozkaz. Bez skutku.
– Pogmeraj trochę mocniej na boki, postukaj, może kula się przykleiła czy coś
doradziła Kornelia. – Bo w środku jakby
coś buczy, albo syczy raczej... – Przybliżyła różowe uszko do
zaśniedziałej lufy.
– Marcysia
niech rękę wsadzi do lufy i wyskubie część przybitki. Śmiało, nie ugryzie
cię przecież – rozkazała dziedziczka.
Nagle z otworu
na lont trysnął strumień płonących gazów. Armata buczała i trzęsła się
jak w febrze. Służąca zorientowała się pierwsza. Rzuciła się w stronę
drzwi. Jak na złość zacięły się...
– Marcysiu!
Gdzie Marcysia ucieka?! – krzyknęła jej chlebodawczyni. – Nie kazałam się
oddalać!
I w tym
momencie armatę rozerwało
Ilustracje Andrzej Łaski
Komentarze
Prześlij komentarz