Armada #2: Kolekcjoner - Jean David Morvan, Philippe Buchet

WCIĄŻ PO KOSMOSIE, ALE JUŻ NIE NAGO


No to lecimy dalej z tymi armadowymi wspominkami. A więc to było tak. Lata temu po bardzo, bardzo dobrym tomie pierwszym, z ochotą sięgnąłem po kolejną część „Armady”, kiedy tylko pojawiła się na sklepowych półkach. W mojej mieścinie wyglądało to wtedy tak, że kupić albumów od Egmontu nie szło, ale był facet prowadzący księgarnię, gość mieszkał w stolicy, ale firmę miał tutaj, a że był młody i sam zaczytywał się komiksami, dało się z nim i pogadać, i dogadać by przywiózł z Wawki jakiś album. I tak zdobywałem wtedy tą serię, a potem, kiedy facet już zwinął się z interesem, zamawiałem w Egmoncie. Wracając jednak do drugiego tomu, nie wiedziałem wtedy czego po nim się spodziewać, nie chciałem niczego oczekiwać, miałem za to wielką ochotę powrócić do tych bohaterów i tego świata. I nie pożałowałem, bo chociaż klimat opowieści zmienił się niemal zupełnie, zabawa wciąż była tak samo znakomita i po lekturze chciało się tylko więcej i więcej. A teraz, po kolejnej ponownej lekturce, choć znam te historie już na pamięć, nadal jestem z całości bardzo zadowolony.
                      

Navis przyzwyczaja się powoli do życia w Armadzie, ale, jak się można domyślić, wkrótce pojawiają się nowe problemy. Teraz, gdy już się ucywilizowała i stała w pełni świadomą członkinią tego świata, musi zacząć zarabiać na siebie. Przełożeni mają dla niej gotowe rozwiązanie tego problemu: chcą by została ich agentką, bo jako jedynej ze znanych im istot, to jej właśnie nie da się czytać w myślach, a to pożądana cecha. Navis jednak się buntuje, a do wkrótce tego poznaje senatora, którym jest zauroczona i chyba nie bez wzajemności…


Drugi tom „Armady” to znów świetny komiks o rewelacyjnej szacie graficznej. Sam scenariusz jest tu co prawda nico słabszy (a zrobienie z Navis agentki nie zawsze mnie przekonuje - z jednej strony ze względu na jej odpsność na telepatię ma to sens, z drugiej to jedyna przedstawicielka swojej rasy i narażać ją na śmierć... ale cóż tak już działa polityka), ale tylko nieznacznie. Zresztą to właściwie tylko kwestia gustu. Pierwszy tom kupił mnie przede wszystkim swoją przygodową nutą. Mniej tam było popisów fantastycznej wyobraźni, mniej epatowania niezwykłościami. Wszystko sprowadzało się do tego, że do pierwotnego świata zstąpił niezwykły dysonans rodem z literatury science fiction, reszta była nam bliska, bardzo sympatyczna, przepełniona akcją, ale i nie wolna od wzruszeń. Niby zmontowana z typowych dla gatunku elementów, niby doskonale znana, ale pełna uroku i oldschoolu, który dorosłym czytelnikom przypominał tę dziecięcą fascynację nieznanym.


„Kolekcjoner” jest inny. Tu bliska nam postać wkracza do świata SF, świata jaskrawego i pełnego cudów, których nie ogarnia, ale do których musi przywyknąć. To, co w „Ogniu i popiele” było bardziej sugerowane niż pokazywane, tu zostaje wyłożone na tacy. Nie zmienia to jednak faktu, że album trzyma dobry, wysoki poziom. Co się jeszcze zmieniło? Zniknęła większość erotyki, co dla wielu odbiorców będzie minusem, przybyło nieco oczywistości, a i odmienił się nieco klimat, w którym zabrakło tej dusznej atmosfery.


Co i tak nie ma większego znaczenia, bo „Armada” to nadal znakomita seria. Świetnie pomyślana, ujmująca, genialnie zilustrowana, z bohaterką, która zawsze mnie kupuje, bo jest ludzka, humorzasta, mająca swoje wady i zalety… Czyta się to wszystko wyśmienicie i ani na chwilę nie mowa tu mowy o nudzie, a że kolejny tom będzie o wiele, nikt nie będzie miał powodów do narzekań.

Komentarze