Kiedy zaczynałem swoją przygodę z „Vigilante”,
podchodziłem do serii sceptycznie. I na początku nie kupiła mnie tak bardzo,
jak znakomite „My Hero Academia” Koheia Horikoshiego. Na szczecie szybko
okazało się, że to godne uzupełnienie świetnej opowieści, która graficznie może
i nie dorównuje pierwowzorowi, ale fabularnie jest równie udana i dostarcza
solidnej dawki niezapomnianej rozrywki dla miłośników shounenów i komiksów
superhero.
Walka Ereaserheada trwa. Ale to nie jedyny problem,
z jakim muszą mierzyć się bohaterowie. Główny bohater od dawna jest Crawlerem. Pomaga
ludziom, działa w ekipie, problem w tym, że kiedy jest się nielegalnym herosem,
trudno nazwać to pracą. A jakoś trzeba sobie w życiu radzić. Dlatego nasz
bohater chce znaleźć zatrudnienie. Jak mu to pójdzie? Dlaczego Pop nie jest
szczęśliwa z tego powodu? I co jeszcze na nich czeka?
Co jest zatem tak dobrego w „Vigilante”, że
fabularnie nie ustępuje swojemu kultowemu – chociaż przecież jest to rzecz nowa
– pierwowzorowi? Przede wszystkim lekkość, dynamizm i humor. „My Hero Academia”
też to wszystko ma, niemniej duża ilość tekstu pojawiającego się na stronach i
często występująca powaga, spycha podobne elementy na dalszy plan. Poza tym
świetny jest tu główny bohater, bo nie oszukujmy się, chociaż w obu seriach mamy
niepozornego młodego chłopaka, pragnącego zostać swoistym wybrańcem, postać
wiodąca w „MHA” jest mocno nijaka, tymczasem w „Vigilante” jest inaczej.
Ale jednocześnie przygody nielegalnych bohaterów są
bardziej… ludzkie. Nie ma tu wielkich wydarzeń, nie ma gigantycznych pod
względem wagi wrogów, są drobne sprawy, codzienne życie, nuta romansu, dużo
komedii pomyłek, nieco mroczniejszy klimat, chociaż ton całości pozostaje
jednocześnie lżejszy. Długo można by wymieniać, ale wszystko to składa się na
naprawdę znakomity tytuł, który spodoba się zarówno miłośnikom pierwowzoru
(pojawiają się tu postacie z „Akademii Bohaterów” i pewne wątki), jak i nowym
odbiorcom.
Świetnie oddane tu zostały relacje między
postaciami, świetny jest też sam główny bohater, który ciągle się w coś pakuje,
a i towarzysząca mu paczka w niczym mu nie ustępuje. Dużo znajdziecie tu także
nawiązań do komiksów superhero (w „MHA” więcej jest podobnych odniesień do
„Gwiezdnych Wojen”), a całość jest bardzo sympatycznie w swej prostocie zilustrowana
i sama w sobie wypada bardzo dobrze pod tym względem.
I tak oto w ręce miłośników shounenów trafia
kolejny znakomity tytuł. Tytuł, który bawi, wciąga i poprawia humor. Kto lubi
bitewniakowe komedie, powinien sięgnąć koniecznie.
Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz