Neon Genesis Evangelion #2 – Yoshiyuki Sadamoto

WALKA Z ANIOŁAMI TRWA

 

Po raz pierwszy z tym tomem (jak i kilkoma kolejnymi) „Neon Genesis Evangelion” zetknąłem się ponad dwie dekady temu, kiedy to JPF z niejasnych powodów wydawało całość w formie zeszytów wydrukowanych w formacie amerykańskim. To był zresztą mój pierwszy kontakt z tą opowieścią – pierwszy i zachwycający. I ten zachwyt został mi po dziś dzień i nawet teraz, gdy odświeżam sobie całą serię, znów czuje się jak ten dzieciak, który z taką fascynując odkrywał niesamowity klimat „Ewangelii nowego stulecia”.

 

Po pokonaniu pierwszego w swojej karierze anioła Shinji zaczyna zadomawiać się w Neo Tokio III. Mieszka z Misato, w szkole zaczyna nawiązywać relacje z rówieśnikami, którzy nie zawsze są mu przychylni i stara się odnaleźć w świecie mimo depresji. Wkrótce jednak nadchodzi czas kolejnego wyzwania, gdy kolejny anioł przypuszcza atak na miasto. Czy tym razem Shinji też poradzi sobie z wrogiem?

 

Pierwsze tomy „Neon Genesis Evangelion”, najbliższe serialowej wersji tej opowieści, to jeszcze nie ta opowieść, która robi największe wrażenie. To, co tutaj mamy to klimatyczne – i to bardzo – ale dość typowe SF o wielkich robotach walczących z tajemniczym zagrożeniem rodem z kaiju. Owszem, mamy tu sporo świetnych scen, humoru, erotyki i codziennych spraw, podszytych dużą dawką depresji i nutą filozofowania, ale jeszcze te ostatnie elementy nie osiągają poziomu, za który tak kocham „NGE”. Tak samo, jak i tajemnice, które pobrzmiewają na razie gdzieś w tle i jeszcze trochę dzieli nas do tego by wybuchły z pełną mocą i powaliły nas na kolana.

 


Nie zmienia to jednak faktu, że rozrywka, jaką oferuje nam seria, jest iście rewelacyjna. Tempo jest szybkie, tomik pochłania się jednym tchem, walki robią spore wrażenie, a i dobrze rozwijana strona obyczajowa wypada naprawdę znakomicie. Do tego mamy świetne ilustracje, proste, czasem dość niechlujne, ale nastrojowe, wpadające w oko i budujące doskonały klimat. Bo chociaż to tylko adaptacja kultowego anime, a zatem dość uproszczona i maskująca wiele na polu graficznym mrokiem i rastrami, Sadamoto tak sprawnie wykonał swoją robotę, że to, co mogłoby być minusem, zmienia się w mocną stronę opowieści.

 

Dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak polecić serię Waszej uwadze. To nie tylko kawał dobrego komiksu, ale też i po prostu jedna z najlepszych serii mangowych, jakie powstały. Może nie jest to opowieść dla wszystkich, ale na pewno warto ją poznać i przekonać się, czy do Was trafi. Bo jeśli trafi, będziecie zachwyceni i nigdy o „NGE” nie zapomniecie.

Komentarze