Jan Mazur, dość wszechstronny scenarzysta młodego
pokolenia, dał się nam poznać dotąd zarówno jako twórca parodystycznego fantasy
(„Rycerz Janek”), jak i sentymentalnych, obyczajowych opowieść w stylu „Osiedla
Swobody” („Tam, gdzie rosły mirabelki”). Teraz w nasze ręce trafia jego kolejne
dzieło, dla odmiany osadzone w realiach science fiction. I jest to album
całkiem udany. Może nie tak, jak wspomniane „Mirabelki” czy znakomity „Koniec
świata w Makowicach”, ale zdecydowanie lepszy od „Rycerza Janka” i stanowiący
przyjemny hołd dla klasyki gatunku.
Świat przyszłość należy do maszyn. Człowiek jest
już niemal zbędny. Maszyny robią właściwie wszystko, co robili do tej pory
ludzie, wykonują każdą ich pracę, a co więcej także rzeczy takie, jak sztuka.
Pisarstwo również nie jest dla nich niczym nieosiągalnym, bo są w stanie
podrobić styl każdego pisarza. Przynajmniej prawie każdego.
Ale jest jeden pisarz, ostatni, którego prozy
naśladować nie potrafią maszyny. Dlatego też to on zostaje wybrany do misji
lotu na Saturna. Cel jest prosty, stworzenie arcydzieła. Ale czy autorowi
rzeczywiście o to chodzi?
„Ostatni pisarz” to lekkie science fiction. Science
fiction z całkiem sporą dawką tego, co w każdej historii jest istotne –
zaplecza obyczajowego, które Mazurowi zawsze dobrze wychodziło. Niby akcja
dzieje się w komosie, niby mamy i niebezpieczeństwa, i popisy wyobraźni i
prezentację świata przyszłości, ale to właśnie człowiek znajduje się w centrum
zainteresowania autorów. I to jest jak najbardziej in plus. Tak samo, jak
związana z tym zwyczajność, czyli dla mnie osobiście najlepsza część
„Ostatniego pisarza”, słodko-gorzką, jak informuje nas blurb, bliską nam
A jak komiks wypada od strony fantastyki naukowej?
Przyjemnie oldschoolowy, ze sporą ilością nawiązań. Czy w odkrywczy sposób?
Tego bym nie powiedział, bo tematyka tworzenia przez roboty własnej sztuki to
już nie tylko rzecz znana z książek, filmów czy komiksów, ale i rzeczywistości
– powstała przecież nawet pierwsza książka stworzona przez sztuczną
inteligencję, a i to już kilka lat temu („Lithium-Ion Batteries: A
Machine-Generated Summary of Current Research”), niemniej nadal nieźle. Zresztą
autorzy serwują nam tu nawet odrobinę fantasy, jakby puszczając oko do fanów
„Rycerza Janka”.
A wszystko to robią w lekki, nieskomplikowany, ale
przyjemny sposób. Bardziej rozrywkowy, nieco mniej refleksyjny, niż się
spodziewałem, ale i nie wolny od nuty satyry. I nieźle narysowany. Siennicki
(„W głowie tłumaczy”) operuje stylem prostym, cartoonowym, ale przyjemnym dla
oka. Album do tego jest przyjemny kolorystycznie – jednobarwna tonacja z czasem
ustępuje bardziej widowiskowej estetyce, a do tego mamy przyjemną stylizację
tomiku, jako całości.
W skrócie, mamy tu do czynienia z kolejnym
przyjemnym komiksem od Mazura. Nadal wolę go w takiej estetyce, jak w
„Mirabelkach” czy „Makowicach”, niemniej było to całkiem udane spotkanie. A na
dodatek na deser serwujące nam nieco wglądu w proces twórczy, fragment alternatywnego
zakończenia i tym podobne atrakcje.
Dziękuję wydawnictwu Kultura Gniewu za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz