Fistaszki zebrane: 1999-2000 – Charles M. Schulz

ŻEGNAJCIE FISTASZKI, ŻEGNAJ CHARLES

 

Żeby nie zapeszyć, żeby nie bolało, żeby nie spłoszyć

Tego na co się czekało

Żeby nie odeszło, żeby coś zostało, żeby się nie straciło

Co tak bardzo się kochało

 

- Strachy na Lachy

 

Można zacząć ronić łzę. A nawet wiele łez. Bo właśnie do sprzedaży trafił dwudziesty piąty tom „Fistaszków zebranych”, a to oznacza koniec tej wybitnej serii, tworzonej przez autora przez pół wieku, aż do chwili jego śmierci. Trudno nie czuć więc żalu. Na pocieszenie pozostaje jednak fakt, że w nasze ręce trafia kolejny rewelacyjny zbiór fistaszkowych pasków, uzupełnionych o dodatki, a także to, że wydawca zaczyna właśnie wznawianie cyklu i kto nie posiada na półce wszystkich tomów, może w końcu uzupełnić kolekcję.

 

Zacznijmy od zawartości. Co dzieje się tym razem w życiu naszych bohaterów? Rerun pokazuje na co go stać, kiedy postanawia zostać rysownikiem undergroundowych komiksów, Charlie chce dać prezent rudowłosej dziewczynce, a także zjawiają się bracia Snoopy’ego. A to zaledwie część szalonych przygód, które na nas czekają!

 

„Fistaszki” zawsze były komedią, satyrą, ale od zawsze także podszyte były dużą dawką goryczy i smutku. I smutek mocno wybrzmiewa w tym tomie. Nie jest go więcej, ale kiedy patrzy się na jedynie w połowie zapełniony paskami tomik, trudno jest nie poczuć kręcącej się w oku łezki. Jeszcze tyle pasków mogłoby powstać, gdyby autor nie odszedł, jeszcze tyle historii mogłoby zostać opowiedzianych… Wiem, że nieważne, jak wiele by ich nie było, i tak zawsze byłoby mało, ale tak to już z „Fistaszkami” jest. To wielkie dzieło, zostawiające po sobie równie wielki niedosyt – i to właśnie jest jeden z wyznaczników ich wyjątkowości.

 


Nie zmienia to jednak faktu, jaki smutek odczuwa się po skończeniu tych pasków, a kolejny po lekturze całości i uświadomieniu sobie, że to już koniec. że nie przeczytamy dalej o Wielkiej Dyni, nie zobaczymy kolejnego meczu baseballu ani następnych prób pisarskich Snoopy’ego… Patty nie zaśnie już na lekcji, Schroeder nie zagra więcej na pianinie… Długo można by wymieniać, ale wiecie o co chodzi. Umarł nie tylko autor, ale i świat, jaki stworzył, a wraz  nim jego bohaterowie. Można wracać do wcześniejszych przygód, można raz jeszcze przeczytać całość – i warto to zrobić, bo to genialne dzieło, komentujące zastaną rzeczywistość i ludzką naturę, wciąż aktualne i porażające, skłaniające do myślenia i zarazem bawiące – ale nowe już nie powstaną.

 

Za to, abstrahując od tego, zabawa jak zwykle jest znakomita. Znakomicie napisana, tak samo zilustrowana… Do tego mamy dodatki, bo drugie pół tomu wypełnia „Li’l Folks”, seria komiksowa stanowiąca prekursora „Fistaszków”, może nie tak udana, jak dzieło życia autora, ale wciąż warta poznania. Dzięki temu opowieść wraca do swoich początkowe, zataczając pełne koło i zachęcając do sięgnięcia po serię raz jeszcze. A że wspominane przez mnie wznowienie startuje właśnie na rynku, jest ku temu doskonała okazja. Tym bardziej, że „Fistaszki” to wybitne dzieło, nie tylko w swojej kategorii i nie znać go po prostu nie wypada.

Komentarze