Grahama Mastertona nikomu nie trzeba przedstawiać. Tak samo, jak i jego twórczości, która, choć może nie jest tak znana, jak dzieła innego mistrz horroru – Stephena Kinga – nadal jednak pozostaje jedną z najbardziej znanych i rozpoznawalnych w swoim gatunku. Idąc tym tropem, można dojść do wniosku, że „Potomek” to powieść, która nie wymaga prezentacji. Bo w sumie tak też jest, szczególnie, że książka przypomina nam inne dokonania autora. Ale nawet jeśli nie trzeba by było jej przedstawiać, warto ją polecić. Jak większość prozy Mastertona, który może i miewa dziwne pomysły i potrafi zepsuć swoje dzieła rozwiązaniami fabularnymi czy zakończeniami, jednak jednocześnie pisze wprost wyśmienicie, jak na literaturę rozrywkową i potrafi budować klimat oraz napięcie.
W trakcie
drugiej wojny światowej James Falcon zasłynął, jako nieustraszony pogromca
wampirów. Teraz, trzynaście lat później, znów musi stawić czoła krwiopijcom. Problem
w tym, że nie dość, iż z jednej strony ma na tym polu prywatne rachunki do wyrównania, to jeszcze musi odkryć prawdę o sobie samym. Na żadną z tych rzeczy
może jednak nie być gotowy…
Moja przygoda z literackimi horrorem zaczęła się w
czasach gimnazjum, w pewne wakacje, od prozy trzech mistrzów: Stephena Kinga,
Deana Koontza i Grahama Mastertona właśnie. Z tym, że to Masterton był wtedy
pierwszy – choć Kinga znałem dużo dłużej za sprawą filmowych adaptacji jego
powieści – wywarł na mnie spore, niezatarte po dziś dzień wrażenie i
niezmiennie od lat, regularnie sięgam po jego powieści. Nie przeczytałem
wszystkich, nawet w to nie celuję, ale kto wie, co będzie – przeczytałem za to
wszystko Kinga i to na razie mi wystarcza – ale kiedy tylko mam okazję, sięgam.
Bo, w odróżnieniu od licznych kolegów po fachu, Masterton z wiekiem wcale nie
stracił tego, czegoś, co w jego twórczości pokochałem. King w ostatnich latach
serwuje mi coraz słabsze, coraz gorzej napisane i coraz bardziej zawodzące
intelektualnie powieści, a Graham nadal mnie satysfakcjonuje i „Potomek”, do kupienia na Bonito, rzecz
dość nowa w zasadzie, bo pierwotnie wydana w 2006 roku, tylko to potwierdza.
Mam tu w końcu wszystko to, za co cenię prozę
autora. Może intelektualnie mnie nie stymuluje, ale nigdy nie miała tego robić.
Miała mi dostarczyć mroku, krwawych scen, plastycznych opisów, dobrze
uchwyconej grozy, napięcia i klimatu, połączonego z nieźle nakreślonymi
postaciami i to właśnie robi. Tak, erotyka też tu jest, to w końcu Masterton,
ale do opowieści o wampirach pasuje ona, jak ulał. Horrory zresztą i erotyka to
połączenie, które pasuje do siebie idealnie. Ale przyglądając się horrorowej
stronie powieści, doceniam to, jak autor poprowadził opowieść. To nie
gotycka historia o wampirach, a naprawdę brutalny straszak, w którym krew leje
się strumieniami, plastyczne opisy makabry robią swoje, a dynamika pościgów i
starć robi wrażenie. Seks i przemoc? Tak, ale na poziomie, dobrze przy tym
reinterpretująca mit Draculi i przenosząca go na nieco inny grunt.
Nie powiem Wam, czy rzecz straszy, czy nie, bo mnie
horrory nie straszą. Doceniam klimat, doceniam budowane napięcie, ale lęku nie
czuję. Bywa. Ten aspekt musicie niestety ocenić już sami, zabiegi, które
mogłyby straszyć tu są, przede wszystkim jednak jest świetny nastrój, dobra
akcja i konkretna masakra, podane stylem łatwo przyswajalnym, ale mającym w
sobie to coś, co mnie kręci i pociąga w prozie Mastertona. Fanom autora, jak i
książkowych horrorów polecam zatem z czystym sercem, bo inaczej po prostu się
nie da.
Recenzja opublikowana także na portalu Sztukater.
Komentarze
Prześlij komentarz