Świt Synów Nocy – Howard Mackie, D. G. Chichester, Len Kaminski, Andy Kubert, Ron Wagner, Ron Garney, Joe Kubert, Adam Kubert
Są takie komiksy, które czyta się dla fabuł, nawet
jeśli szata graficzna, łagodnie mówiąc, pozostawia bardzo dużo do życzenia, i
są komiksy takie, jak ten. Komiksy, w których nawet mocno średnia, często stricte
pretekstowa fabuła nie ma dla nas większego znaczenia, bo i tak czytamy je
tylko dla szaty graficznej i budowanego przez nią klimatu. I chociaż ci, którzy
szukać tu będą intrygującej treści mogą poczuć się nieco zawiedzeni, miłośnicy
opowieści graficznych z lat 90., kochający tamten styl, znajdą tu dla siebie
bardzo dużo.
Ghost Rider szuka zemsty i nie spocznie, póki jej
nie dokona. Ale zaczynają go nękać wizje powrotu Lilith - matki potworów. W obliczu takiego
zagrożenia postanawia skorzystać z pomocy Johnny’ego Blaze’a. Problem w tym, że
sami mogą nie dać rady. Tak zaczyna się wspólna szalona przygoda mrocznych
bohaterów Marvela, której stawką są losy, jakżeby inaczej, świata!
„Świt synów nocy” (ach jakże pięknie kiczowato
brzmi ten tytuł, prawda?) to marvelowski odpowiednik znanych z DC albumów typu
„Batman / Sędzia Dredd”. Niby jakaś
fabuła tu jest, ale nikogo ona nie obchodzi, bo i brak na nią większego
pomysłu, i wykonanie pozostawia wiele do życzenia i trudno zresztą znaleźć tu
też coś, co naprawdę by wciągnęło czy zaangażowało (choć mamy tu miłe elementy, jak choćby całkiem klarowne streszczenie losów Morbiusa). Ale to ma być tylko pretekst
do zaserwowania nam świetnych ilustracji i na tym polu rzecz sprawdza się
dobrze. Owszem, nie porównam jej graficznie z pracami Bisleya, który ilustrował
wspomniany wyżej crossover Batmana i Dredda, ale już do „Batman kontra
Predator” jak najbardziej.
Pozostając jednak przy temacie scenariusza, fabuła
jest tu typowym, miałkim horrorem. Crossoverowa przygoda wszystkich
najważniejszych bohaterów Marvela kojarzących się z grozą, łączącym w sobie
serie „Ghost Rider”, „Morbius”, „Darkhold” i „Nightstalkers”. To zresztą tu
sformowana została grupa Synów Nocy, a polscy czytelnicy dostali okazję poznania
bliżej m.in. Blade’a, który za kilka lat miał zostać bohaterem własnego filmu i
otworzyć tym samym drogę do ekranizacji komiksów Marvela. Fabuła, oczywiście,
jak na crossover przystało, ma odpowiedni rozmach, czasem bywając bardziej
horrorem, a czasem kryminałem, by zaraz okazać się czymś na kształt dark
fantasy. Tempo jest niezłe, czyta się to wszystko szybko (choć finał jest za szybki) i całkiem nieźle, ale
mimo pewnego rozmachu brak tu jakiejś epickość. Brak czegoś (nie tylko pominiętej solidnej ilości storn), co naprawdę by
porwało, nawet jeśli opowieść nie nudzi ani przez moment.
Najważniejsze pozostają tu ilustracje. Te nie
zawsze trzymają ten sam poziom, ale to co robi tu Andy Kubert to mistrzostwo na
miarę pierwszego „Batman kontra Predator”. Album ma ponury, mroczny klimat,
lepszy niż większość tego typu komiksów, sceny akcji są widowiskowe, a kolorystyka
jest tu odpowiednio stonowana i dobrana do treści. I chociaż po wszystkim
trudno jest usiąść i westchnąć ech jakie to było dobre, ciężko też odłożyć album
z rozczarowaniem. A dla niektórych rysunków chce się do niego wracać jeszcze
nieraz.
Komentarze
Prześlij komentarz