Akt #36 - melon, Karol Weber, Bartosz Minkiewicz, Michał Śledziński, Piotr Wojciechowski, Bartek Sutor, Michał Gasewicz, Marek Lachowicz, Dawid Żurawski, Zvyrke, Jarosław Jaro Wojtasiński, Karol Jesiołkiewicz, Krzysztof Otorowski, Krzysztof Churski, Maciej Pałka, Dominik Pachciarek, Ryszard Dąbrowski, Karol, Marcin Osuch, Michał Siromski, Łukasz Chmielewski, Krzysztof Mirowski, Dawid Śmigielski, Marcin Andrys, Michał Gasewicz, Karol Kalinowski, Grzegorz Wawrzyńczak, Filip Myszkowski, Rafał Gosieniecki, Clarence Weatherspoon, Piotr Burzyński,

AKT PRODUKTYWNY

 

„Akt”. Pismo (zin) w sumie stare, jak sam „Produkt”, ot rok niecały tylko młodsze w zasadzie, ale przetrwało do dziś, z okazji ćwierćwiecza istnienia „Produktu” pojawiło się z nowym, poświęconym tamtemu magazynowi numerem. Więc musiałem, bo jak tu inaczej? Jak ktoś, kto na dziełach produktywnych się wychował, na kogo miały one naprawdę spory wpływ i który wciąż do nich wraca, mógłby postąpić inaczej? Ale czy było warto?

 

Zawartość… No cóż, dużo treści produktowej jest, ale sporo i takiej w ogóle z magazynem niezwiązanej. Z mniej lub bardziej produktywnych rzeczy mamy tu otwierający komiks Churskiego o „Produkcie” w zasadzie, wstępniak z udziałem Pazura, jednego z bohaterów „Osiedla Swobody” (i, w nieco podkręconej wersji, „Gangsty”), mamy komiks Śledzia, kolejny epizod „Osiedla Swobody” tak swoją drogą, jak i komiks o Śledziu, mamy wizytę Ratmana na Swobodzie… No sporo, wszystkiego nie będę wymieniał, ale mamy komiks Lachowicza, a on tam bywał, mamy epizod „Likwidatora”, a ten też się tam zjawiał, choć nie powstał dla „Produktu”, mamy też kilka rzeczy składających hołd komiksom produktywnej ekipy, jak „Czarno to widzę” czy nawet jeszcze mocniej „Miejsce, w którym zatrzymał się czas”. No i mamy też wywiad ze Śledziem, historię „Produktu”, mamy arty Product Crew – m.in. Myszkowskiego (acz ten nadal ze swoim LoboBezbólem, a nie chociażby Emilią i ekipą), mamy pokazanych chłopaków z „Produktu” po latach, mamy też tekst Chmielewskiego o „Unknown Soldier” Ennisa, który – tekst, nie komiks – miał się ukazać w ostatnim numerze „Produktu”, ale się nie ukazał… no i parę innych drobiazgów.

A obok tego historie różne, ot np. western o powrocie ojca, rzekłbym, marnotrawnego. Mamy historię o dwóch gościach, którzy coś budują. I mamy też komiks kryminalny o Johnie Polaku. Tak m.in. Dla sentymentalnych zaś znalazło się tu coś jeszcze, czyli tekst o „Pony” od TM-Semic, rzeczy już właściwie zapomnianej.

 

No dobra, czyli wiemy co tak mniej więcej w środku, a jak to wypada, co najlepsze, co najgorsze i czemu tak, a nie inaczej? Najlepszy jest sentyment. Serio. Sentymentem to stoi, na tym leci i czasem trochę się prześlizguje, nie ma się co oszukiwać. Od okładki, będącej tributem dla pierwszego „P”, przez zawartość, po wszystkie te detale, jak „podpaski”, czyli paski na dole strony z dodatkowym tekstem, charakterystyczne dla „Produktu” od samego początku jego istnienia (potem nawet były w niektórych wydaniach zbiorczych „Osiedla Swobody”. Więc ciężko mi ten numer ocenić obiektywnie i niezależnie od tego, bo najlepsze komiksy to te produktowe właśnie, a nawet jeśli są dobre, jako rzeczy samodzielne, tak wiele w nich odniesień, odwołań i smaczków, że tylko fani dobrze pamiętający magazyn i jego treść będą mogli w pełni z nich czerpać. No i w zasadzie tylko im bym całość polecał, sam zresztą kupiłem „Akt” (mój pierwszy z życiu) z tego – i tylko tego – powodu.

 


Ale by wejść w konkrety, otwierający album western jest fajnie całkiem narysowany (przynajmniej na początku, bo im dalej, tym mam wrażenie, że się mniej chciało), ale fabularnie to rzecz strasznie typowa. A do tego z drętwymi dialogami, wypełnionymi frazesami. Złożona z samach schematów przy okazji. Podobnie ze schematów posklejany jest „Polak”, taka pół żartem, pół serio historia gangsterska z oldschoolowy zacięciem, ale tu jest zgoła inaczej. Bo fajna graficznie i całkiem przyjemna fabularnie, choć gatunkowo totalnie nie dla mnie, bo to nie moje klimaty. Co zawiodło zatem? Lachowicz, jak zawsze, bo o ile jego ostatni album, ten o Czopku, czytało się do rzeczy, o tyle tu, jak kiedyś, kiepsko jest i fabularnie, i graficznie (w czerni i bieli dało się jego parówkowego bohatera, ledwie, bo ledwie, ale jednak przeżyć w czasach „Produktu”, tu niestety te przesadzone, kiczowate barwy jeszcze mocniej zniechęcają, nie poradzę). Słabo prezentowało się też „Czarno to widzę”, czyli coś inspirowane mangami, ale na poziomie kiepskich fanfików, z beznadziejnymi bohaterami, czytanie o których przyprawiało mnie o zgrzytanie zębami. A ja mangi, ja te klimaty lubię, cenię i chętnie sięgam, więc tym większe rozczarowanie.

 


Ale reszta jest dobra, czasem naprawdę fajna. Short Śledzia o Miśku, niby tylko trzy strony, niby to taki żart jedynie, coś na poziomie „Kalkulatora” z „Niedźwiedzia”, a jednak fajne. przyjemnie wypadała też opowieść o krasnoludku kradnącym gazetkę z kiosku (czyli coś dla dziadersów, którzy kioski nie tylko pamiętają, ale jeszcze pamiętają tamte czasy). Nie zawiódł Śmiechosław z kolejnym epizodem jego historii o grabarzu, ani „Ratman na Osiedlu”. Sympatyczni też byli niewprawni graficznie, ale mający w sobie coś niezłego „Pionierzy”, a i o dziwo Dąbrowski, który od lat robi już tylko beznadziejne i żenujące komiksy, tym razem jakby wrócił do korzeni i umieranie rosyjskiego żołnierza do rytmu „Nie, nie, nie” T.love wyszło mu całkiem znośnie. A najlepszy okazał się komiks „Miejsce, w którym zatrzymał się czas”, gdzie w meta-klimacie dostajemy sentymentalny spacer po Swobodzie, gdzie ożywają wspomnienia każdego, kto na „Produkcie” i jego flagowej serii się wychował. Niby drobiazg, niby oczywista rzecz, a robi robotę  to jaką. I tylko „Lody dla ochłody” jakoś tak mi się wymykają, bo i podobało mi się taka narracja i grafika rodem ze szczytowego peerelu, i jednocześnie trąciło mi to kiczem i tandetą.

 


Summa summarum jednak nie żałuję. Bo fajnie, że coś takiego powstało, że wyszło i że udało się zaangażować, choćby i na krótki moment, produktywnych, którzy w znacznej mierze już w komiksowie się nie udzielają (choć, jak wiadomo już od pewnego czasu, w listopadzie czeka nas specjalny numer „Produktu”, podobno minimum 200 stron, z jeszcze większym zaangażowaniem produktywnych i w ogóle). Ładnie to wydane, z kolorowymi stronami (na 84 strony ponad 30 jest w kolorze i na kredzie, wliczając w to okładki), z niezłymi pocztówkami dorzuconymi do wydania (acz to tylko przedruki grafik ze środka, a nie coś ponad to), fajną publicystyką i w ogóle. Całkiem przyjemnie było, całkiem nieźle się bawiłem, sentyment trochę ożył, choć łezka się nie zakręciła (tą trzymam na listopad), ale, jak pisałem, to rzecz stricte dla fanów „Produktu” i o tym trzeba pamiętać. 

Komentarze