Armada, tom 6 – Jean-David Morvan, Philippe Buchet

NAVIS PRYWATNIE

 

W końcu jest szósty tom „Armady”. Trochę okrojony, bo tym razem dostajemy trzy nie cztery oryginalne albumy (trochę dziwnie, skoro zaraz będzie kolejna część), ale za to cała jego zawartość to rzeczy absolutnie nowe na polskim rynku. No i tu można się cieszyć, jak i sarkać. Cieszyć, bo, wiadomo, ta seria nadal jest świetna, znakomicie wchodzi i cieszy, że po czterech latach, jakie upłynęły od wydania „Aktualizacji”, mamy w końcu nowe, a nie wznawianie przygody Navis. Sarkać, bo kto zbierał „Armadę” album po albumie przez ostatnie niemal ćwierć wieku (bo seria wychodzi po polsku od 2000 roku), ten tym razem będzie musiał postawić na półce zbiorczy, inaczej już wydany tom, a to dla zbieraczy, komplecistów i fanów jednak na pewno spory minus (zawsze można wymienić serię na zbiorcze edycje, ale jak się sam przekonałem, w niektórych albumach kolory się rozmijają z konturami rysunków, czego w swoich starych wydaniach jeszcze na offsecie nie spotkałem). Tyle jeśli chodzi o techniczne rzeczy, o wydanie, a sam komiks fabularnie i graficznie jak zawsze jest miodny. I może to tylko niemal stricte rozrywkowa rzecz (niemal, bo pewne elementy zaangażowane też zawiera), ale zabawa, jaką oferuje, jest znakomita, mimo iż Morvan odszedł z serii po 21 tomie, zostawiają wszystko w rękach Bucheta.

 

Armada zmaga się z kryzysem uchodźczym. Konflikt na jednym ze światów zmusza ludzi do ucieczki przed tragedią, sprowadzając na nich jednocześnie drugą – śmierć w kontenerach. Navis nie może się z tym pogodzić, chce coś zaradzić i jest gotowa na wielkie ryzyko, byle zająć się tą sprawą.

W drugiej historii walka z winnymi trwa, ale jak dopaść winnych, kiedy wrogowie są zmiennokształtni i nikt nie wie już kto jest kim i do czego to wszystko zmierza? A tymczasem syn Navis kontynuuje swoją własną misję. Ale co ma z tym wszystkim wspólnego pewna przedstawicielka obcej rasy szukająca zemsty?

Wreszcie na koniec Navis wyrusza z prywatną misją, której celem jest… Właśnie, co takiego? Tymczasem Julia zostaje porwana, a w Armadzie rozwija się wielki spisek, który może pochłonąć ją całą…

 


„Armada” tomy 21-23 (czyli aż do najnowszego, wydanego we Francji w styczniu tego roku) to opowieść, która w sumie się domyka, ale tak nie do końca. Wciąż zostaje nam  tu parę pytań, wciąż są wątki rozgrzebane, a co więcej, po tych wydarzeniach jasnym jest, że twórcy dążą do wielkiej konfrontacji, która wybrzmi pewnie dopiero w 25 tomie – nie wiem tego, to wiedzą tylko twórcy, ale jaka byłaby do tego lepsza okazja, niż taka jubileuszowa wręcz część? Czas pokaże, na razie mamy tu dokończenie wszystkiego tego, co dokończyć było trzeba, więc jakiegoś mocnego niedosytu nie mamy na koniec, ale jednocześnie widać, że to właśnie nie koniec i jeszcze sporo rzeczy nas czeka.

 


Ale to, co dostajemy, fajne jest. Nie chcę tu za wiele zdradzać, ale Navis, jak zawsze pokazuje na co ją stać. I to pokazuje zarówno w takich stricte fizycznych akcjach, jak i w bardziej subtelny, oparty na planowaniu i kombinowaniu sposób. Oczywiście, jak to ona, choć dojrzała, zmieniła się, ucywilizowała i w ogóle, nadal daje się ponieść emocjom, działać impulsywnie, sprawiać kłopoty. I nadal pokazuje, że jest fajnie skrojoną bohaterką – zarówno heroiną (co pokazuje już sama okładka, jakby oparta na „Wolności wiodącej lud na barykady”), jak i kobietą, która ma swoje słabości, miłości i humory, ale serce po właściwej stronie i chęć do działania. Więc działa i robi to, co właściwe. A my z czytania o tym mamy kupę frajdy, bo jest i sensacyjnie, i przygodowo, i kosmicznie, i w stylu fantasy, to znów bardziej zaawansowanym technologicznie. W tym tomie wątki z przeszłości powracają, splata się to i owo, szykując nas na coś zdecydowanie z przytupem i widowiskowością. Jednocześnie album sięga po elementy zaangażowane, jak tematyka migracji, wojna, wielka polityka, i równie wielkie korporacje, przez które cierpią ci mali. I okej, bywa tu z frazesami i sztampą, ale bywa też z nutą emocji i docenić wypada, że jednak autorzy chcą coś ponad tylko kolejne akcje i przygody. A i Buchetowi po odejściu Morvana o dziwo udaje się zachować poziom i jakość.

 


Do tego rzecz jest po prostu graficznie doskonała. Może coraz więcej w tym komputerowych fajerwerków, ale nadal używanych z głową, ze smakiem i z gustem. A liczy się przede wszystkim, że ta kreska, te detale, całe to wykonanie robią wrażenie, wpadają w oko, zachwycają. No ja to uwielbiam i tyle w temacie. W skrócie: niezmiennie warto. Wiadomo, najlepsza „Armada” była na samym początku, kiedy to twórcy starali się z każdym kolejnym albumem sięgać po inne realia, inne gatunki i serwować nam coś świeżego. Teraz pozostają w konwencji, ale pozostają wyśmienicie. A zresztą, jak wiadomo, w kolejnej części, która na rynku frankofońskim ma wyjść już za miesiąc (tytuł „Concessions”, czyli „Ustępstwa), Navis trafi w nowe realia, bo w klimaty rodem z westernów. I jak nie cierpią westernów, tak tego albumu jestem bardzo ciekaw. Ciekawe tylko, jak to wyga Egmont – będzie wypuszczał albumowo, czy czekał, aż się uzbiera na kolejny zbiroczak?


Komentarze