Chłopaki Anansiego – Neil Gaiman

AMERYKAŃSCY SYNOWIE

 

Chyba każdy miłośnika fantastyki i komiksu kojarzy nazwisko Neila Gaimana. Ostatnio okryte niesławą, ale to już temat na inne rozważania. Ten brytyjski twórca, przyjaciel m.in. zmarłego w 2015 roku Terry’ego Pratchetta i legendarnego scenarzysty komiksowego, Alana Moore’a, ma na swoim koncie wiele kultowych już powieści i zdobył niemałą sławę. „Chłopaki Anansiego” to zachowująca literacką niezależność kontynuacja (a może lepiej byłoby rzec spin-off?) jednego z najbardziej znanych dzieł autora, „Amerykańskich bogów”. Czy warta uwagi? Tak (sięgnąłem, oglądając w końcu drugi sezon „Sandmana”), ale nie, że jakoś szczególnie. Bo dzieło to może i sympatyczne, ale, jak większość tego, co stworzył Gaiman, infantylne i proste.

 

Gruby Charlie nigdy nie miał lekkiego życia. I nie chodzi tu wcale o jego tuszę – problemy z wagą były jednorazowym incydentem, krótkotrwałym na dodatek – a o jego ojca. I, oczywiście, owo przezwisko, które mu nadał, a które przylgnęło do niego już na całe życie. Bo rodzic ów, pan Nancy, nie należał do typowych ludzi – z tym, że „ludzi” to w jego wypadku także nie najtrafniejsze odkreślenie, ale nie uprzedzajmy faktów. Zawsze rozrywkowy, ze specyficznym poczuciem humoru, potrafił rozbawić wszystkich, a zarazem przynieść Charliemu taki wstyd, że ten najchętniej zapadłby się pod ziemię – albo lepiej, skonał na miejscu. Miał też pewien nietypowy dar – jeśli komuś nadał jakiś pseudonim, ten pozostawał z tą osobą do końca. Charlie jest tego najlepszym przykładem – choć dorósł, zrzucił wagę i właśnie szykuje się do ślubu, nadal nazywany jest Grubym. To jednak najmniejsze z jego zmartwień. Jego ukochana, w związku z tak ważnym dniem, który zbliża się wielkimi krokami, chce by przyszły mąż zaprosił ojca na ślub. Charliemu nie udaje się od tego wykręcić, więc spodziewając się katastrofy, wybiera numer do jedynej osoby, która z panem Nancym posiada kontakt. Na szczęście okazuje się, że ojciec przyszłego pana młodego odszedł właśnie z tego świata i szykowany jest jego pogrzeb. Czy to oznacza koniec kłopotów i wstydu, jaki ze sobą niósł? Nic bardziej mylnego. Już sam zgon nastąpił w okolicznościach, jakie lepiej jest przemilczeć, a to zaledwie wstęp do jeszcze większych problemów. W życiu Charliego pojawia się bowiem Spider – brat, o istnieniu którego ten nie miał pojęcia. Prawda o ojcu, jaką poznaje, także nie jest łatwa do przełknięcia, a to zaledwie wstęp do tego, co na niego czeka…

 

Tytułowy Anansi, zachodnioafrykańskie pajęcze bóstwo, chyba już na zawsze będzie kojarzyć mi się nie z dawnymi podaniami, nie z Neilem Gaimanem, a Spider-Manem – a dokładniej runem jego przygód pisanym przez Straczynskiego. Jako miłośnik komiksów, nic na to nie poradzę. Ale Anansi z „Amazing Spider-Mana”, a Ananansi z „Chłopaków” to dwie zupełnie inne postacie. Żyją na różnych płaszczyznach czasowych, choć oczywiście mają te same korzenie, inny jest też ich charakter. Ale jeśli miałbym wybrać, bardziej podobał mi się ten Straczynskiego.

 

A jacy są sami „Chłopcy Anansiego”? Nieźli, ale także i bardzo specyficzni. Autor nawet kiedy pisze powieść dla dorosłych, tworzy ją w klimatach rodem z historii młodzieżowej. W tym wypadku też tak jest – lekki, prosty styl, zabawna treść, czasem wszystko to jest wręcz absurdalne, a powaga niemal nie gości na stronach. Jednocześnie wcale nie mamy tu do czynienie z komedią, co ciężko jest tak właściwie ubrać w słowa, ale posiada swój charakter. Dlatego też Gaimana albo się uwielbia, albo nienawidzi, albo też po prostu wzrusza ramionami z myślą „ani nie jest to złe, ani do końca do mnie nie trafia”.

 

Czy trafia do mnie? Tak, ale nie do końca i bardziej mi jednak z jego dziełami do trybu wzruszania ramionami. Nie jestem ślepy na minusy twórczości Brytyjczyka, ale czasem lubię jego pomysły, a może raczej to, jak konwertuje pomysły innych - i lubię też niekiedy jego zabawę motywami. Docenili to czytelnicy, bo się dobrze sprzedawał, wiadomo, podobało się tez krytykom („Chłopaki” zdobyli Locus Awardi British Fantasy Society Award), może spodobać się zatem także i Wam. Jeśli nie przeszkadza Wam lekkie podejście do fantastyki i cenicie pomysłowość, nie będziecie zawiedzeni. No i odetniecie się od autora i kontrowersji wokół niego.

Komentarze